środa, 21 listopada 2012

Epilog.


Właśnie dzisiaj wróciłem z Dallas, nie mogę w to uwierzyć że ona już nie żyje. Zostawiła mnie. Tak po prostu odeszła. Bez pytania. Wszedłem do domu trzaskając drzwiami. Było tu pusto. Nawet bardzo pusto. To miał być nasz dom. Ona miała w nim mieszkać, ona miała w nim ze mną mieszkać. Wyszedłem na balkon i oparłem się o barierkę. Spojrzałem w dół, mały podest na którym są dwa fotele. To tam mieliśmy oglądać tą cudowną "czerwoną pełnię" która zdarza się raz na cztery tysiące lat. To na tą pełnię Emily cały czas czekała. Zobaczy ją, ale nie na tym fotelu i nie ze mną. Będzie ją ogląda tam na górze, wśród innych aniołów.
Emily Jonas. -Dla mnie zawsze będziesz Jonas! Rozumiesz! -wykrzyczałem, na cały głos kierując głowe ku niebu. -Zawsze. -szepnąłem sam do siebie odwracając się w stronę drzwi balkonowych. Wszedłem do sypialni.... naszej sypialni i usiadłem na łóżku, a łzy zaczęły spływać po moich policzkach. -Jesteś jedyną kobietą która doprowadziła mnie do łez. -powiedziałem patrząc w sufit... szubko zacząłem się przenosić w krainę morfeusza.

Gdzie ja jestem? Z nieba spadają białe płatki róż, a przede mną usypana czerwono-białymi płatkami droga prowadząca tak jakby na ołtarz, lecz nie wiem dokładnie co to było. Mimo tego że wszędzie byłą bardzo jasne, aż za jasne światło, tam gdzie kończyły się płatki było coś w rodzaju altanki, lecz zasłonięta czasrnym gęstym dymem. Obok ścieżki wielkie ławki przykryte białym jedwabiem. Te ławki były... smutne... tak one były smutne. Podniosłem dłoń, i dopiero teraz zauważyłem że jestem w czarnym garniturze, na moim palcu widniała złota, bijąca blaskiem obrączka. Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Obejrzałem sie, lecz nikogo tam nie było, a kroki ucichły. Uwagę przykuły przygniecione płatki róż. Wglądały tak jakby ktoś dopiero co po nich chodził, i nie byłem to ja. To jest pewne, ktoś tu jest. Ale kto? Znowu usłyszałem te kroki, tylko tym razem głośniejsze. Obróciłem się lecz tam nikogo nie było. -Pokaż się. -powiedziałem rozglądąjc się dookoła. -Wyjdź! -krzyknąłem, -Poczułem jak ktoś dotyka mojego ramienia, obróciłem się lecz tam ponownie nikogo nie było. -Przestań!
-Przepraszam. -usłyszałem głos dziewczyny. Lecz nigdzie jej nie widziałem. -Tutaj jestem. -obróciłem się w stronę czarnego dymu który się coraz bardziej powiększał, zobaczyłęm dziewczynę w długiej białej sukni ślubnej oraz białą woalką która zakrywała twarz dziewczyny. Niosła w ręce bukiet zwiędłych róż. -Już za późno. -powiedziała podchodząc do mnie. -to nie moje miejsce. Będę zawsze przy tobie... Ale potrzebujesz realu, potrzebujesz dotyku, ja ci tego nie dam. Za późno. - powiedziała szpetając ostatnie słowa do ucha i zaczęła podnosić woalkę,lecz wtedy się obudziłem.

 Spojrzałem na zegarek 21:32, skierowałem się w stronę łazienki, obmyłem twarz zimna wodą, ubrałem czarną koszulkę i powędrowałem  w stronę sypialni. Jestem wykończony. Nie mam siły nawet się umyć. Po prostu nie dam rady. Położyłem sie ponownie do łóżka i tak jak przewidywałem szybko zasnąłem.

 -Joe! Joe! -usłyszałem głos Emilly, natychmiast otworzyłem oczy. Nie wiedziałem co zrobić, powiedzieć, to było niesamowite. Widziałem ją, moją Emilly, moja jedyną Emilly. Była tu, patrzyła na mnie.-wybacz, że cię zostawiłam, to było okropne kiedy kazali ma patrzeć jak cierpisz.
-Co? Nie rozumiem. -powiedziałem podchodząc w jej stronę.
-Joe, ja tak naprawdę nie istnieję. Sprawdź. -powiedziała wystawiają swoją dłoń w moją stronę. Chciałem ją chwycić, lecz moja ręka przechodziła przez jej dłoń, tak jakby jej tutaj nie było.
-Czy to znaczy że jesteś duchem?
-Nie Joe, duchy pojawiają sie w życiu, a to jest twój sen. Jeśli nie chcesz mogę się w nim nie pojawiać.
-Czyli te wszystkie sny, Te wszystkie białe róże które za każdym razem usychały to byłaś ty?
-Nie, te sny wymyślał twój anioł stróż, ja wtedy jeszcze żyłam. Teraz tego anioła już nie ma. Teraz jest on gdzieś na ziemi i kto wie, może kiedyś go spotkasz.
-Czyli ja teraz nie mam anioła? -zapytałem przyswajając sobie  fakt iż przez 25 lat mialem własnego anioła stróża.
-Oczywiście że masz. Joe, od dziś ja jestem twoim aniołem. Ale proszę cię uważaj, to że ja tu jestem to nie znaczy że wszystko co dla ciebie zrobię w niebie i ześlę na ziemię będzie dobre. To jest ziemia, potrzebujesz cierpienia. Anioły są zdradliwe. A cierpienie ludzi jest dla nich jak narkotyk. -zaczęła podchodzić coraz bliżej mnie i lekko się zaśmiała. -chyba cię za bardzo wystraszyłam, przepraszam.  - powiedziała i spojrzała na stojący na komodzie zegar który wskazywał północ. -muszę już iść, północ oznacza nowy dzień, a ja powinnam cię pilnować a nie rozmawiać z tobą. Pa. -powiedziała rozkładając swoje wielkie białe skrzydła, obróciła się w stronę okna z którego jak się domyślam zaraz  wyfrunie.
-Ale wrócisz jeszcze? -zapytałem
-Jeśli tylko będziesz tego potrzebował. -powiedziała...

_______________________________
No i mamy epilog. 
ach więc tak: 
1. Medicatus_Hope nie ma patelni bo jej wszystkie zabrałam.
2.Selcia<3 nie ma męża.
Według mnie to nie jest smutne zakończenie. 
Miałam dodać w moje urodziny czyli jutro, ale nie wiem 
czy jutro będę miała czas więc dodaję dzisiaj.
No to na tyle. Zapraszam na mojego 
nowego bloga <klik>
Aha, a co do tego filmiku to nie było go w planach, 
ale stwierdziłam że bardzo tu pasuje. 
Mam nadzieję że ewa nie ma mi tego za złe i może się 
wkurzać tylko o epilog a nie o epilog i wykorzystanie filmiku. 

Autor: Acoustic_Version

niedziela, 18 listopada 2012

Info

Panie i panowie postanowiłam zmienić nick bo ten mi się znudził, szczerze mówiąc nigdy mi się nie podobał. Jestem zwariowana i lubię coś niezwykłego,a  nie zwykłe "Nisia" Wykorzystałam fakt iż zbliżają się moje urodziny (o czym wam jeszcze przypomnę) i stwierdziłam że to odpowiedzi moment na zmianę, od dzisiaj mój nick to "Acoustic_Version" niestety, na blogu pojawiły się pewne komplikacje i mie mogę zmienić nazwy aby było piękne i bez niczego zbędnego Acoustic_Version. Wyszło mi AcousticEwa, a tego nie chciałam i nie mgę tego zmienić w ciągu najbliższych paru miesięcy, niestety :( Więc teraz będe sie podpisywać także pod postem.

Acoustic_Version

czwartek, 15 listopada 2012

05.Czyli mnie nie kochasz.

Otworzyłem kopertę z ktorej wypadły trzy kartki, podniosłem je wszystkie i położyłem na stoliku. Usiadłem na krześle i wziąłem do ręki tą najmniejszą. Był na niej jakiś adres, imię i nazwisko oraz numer telefonu. żadne z tych rzeczy nic mi nie mówiło, odruchowo włożyłem karteczkę do kieszeni. Pozostałe dwie kartki wziąłem do ręki i przeczyłem na każdej pierwsze dwa zdania. Drogi Joe oraz Josephie CZYTAJ, postanowiłem że najpierw przeczytam list. który ma charakter rozkazujący.  Napiszę krotko, bo to nie o mnie chodzi a o Emilly.  Jestem jej przyjaciółką i dzwoniłam do ciebie, lecz rozłączyłes się kiedy usłyszałeś jej imię. Nie dziwię ci się, w końcu tak cię okłamała, to prawda okłamała cię, ale nie tak jak ty myślisz. -o znalazła sobie jakąś przyjaciółeczkę, ciekawe kim jest? Córką milionera? -To wszystko jest wytłumaczone w liście od Emilly.  Piszę to byś wiedział że list Emilly wylądował w koszu, lecz stwierdziłam że musisz się o tym dowiedzieć. Ona się poddała. Ona już nie wygra. Ale miłość nigdy nie przegrywa, masz szansę powiedzieć jej kocham, dopóki usłyszą to uszy człowieka, a nie uszy anioła.  -przyznam że przestraszyłem się tej końcówki, cokolwiek ona oznacza. Nie wiem czy przeczytam ten list, nie wiem czy dam radę. Można powiedzieć. Ale sama jej imię powiększa dziurę w miom sercu. 
"Kochany Joe, 
Prawdopodobnie gdy ty będziesz czytał ten list, to mnie już tutaj nie będzie. Nie mam pewności czy nie wyrzucisz tego listu gdy dowiesz się że jest on ode mnie. Mam nadzieję że go jednak przeczytasz, i wybaczysz mi to co Ci zrobiłam, to co zrobiłam wam. Tobie, Nickowi, Kevinowi i Hilary. Chciałabym żebyście wiedzieli że wszystkich was kocham. Wiem że te słowa to za mało, i wiem że należą się wam wyjaśnienia. Po prostu musisz poznać prawdę. Bo kłamstwem nie było to że cię kocham, kłamstwem były te słowa w naszej ostatniej rozmowie, to wszystko było kłamstwem.Musisz zrozumieć, musiałam. Może zacznę od początku. Dowiedziałam się że mam raka mózgu. Miałam do wyboru. Zostać z tobą do końca, i pozwolić na to byś widział jak choroba mnie wykańcza, lub odejść, odejść o własnych siłach. Wiem doskonale że prędzej czy później dowiedziałbyś się o mojej śmierci... może już wiesz? Tylko nie chcę tego byś zapamiętał mnie od tej najgorszej i nieprawdziwej strony. Przy naszej ostatniej rozmowie miałam ochotę rzucić Ci się na szyję, rozpłakać i najzwyczajniej powiedzieć ci że Cię kocham, kochałam i będę kochać... Może i jest Ci mnie ciężko zrozumieć, ale to wszystko co robię jest dla Ciebie. A ja? Oczywiście nie może być inaczej, jestem coraz bardziej słabsza. Dlatego powiedziałam Ci te słowa. Dlatego żebyś ty pozwolił mi odejść i nie patrzył na mnie wykończoną, słabą i smutną. Bo kto mógłby być szczęśliwy z myślą że umiera? Chciałabym abyś zapamiętał mnie wesołą i pełną życia. Taką Emilly jaką poznałeś i taką w jakiej się zakochałeś.  Oglądam wasze koncerty,wywiady, sama nie wiem co mi to daje że zobaczę was, że zobaczę Ciebie w małym pudle, nie mogąc cię dotknąć, pocałować, nie mogąc nic do Ciebie powiedzieć. Ja Cię widzę, a ty mnie nie. Nie widzisz mojego cierpienia. Właśnie dzisiaj był wywiad z wami. Może to co teraz napiszę będzie dziwne. ba, to będzie bardzo dziwne ale jestem z siebie dumna i jestem z ciebie dumna. Te słowa które powiedziałeś naprawdę bardzo mnie zabolały, ale mam pewność że osiągnęłam swój cel, chciałam żebyś mnie znienawidził i zrobiłeś to. To wszystko jest trudne, ale uwierz, łatwiej mi będzie odejść wiedząc że nie będziesz cierpiał ponieważ mnie nie już nie ma. I kolejne pytanie które może ci się nasunąć, to PO CHOLERĘ PISZESZ MI TEN LIST? Tak, wiem, łatwo się pogubić, dopiero co pisałam że nie chcę abyś mnie do nienawidził, a za chwile ze jestem dumna z siebie że mnie znienawidziłeś. Po prostu, nie zakochasz się od nowa w kartce papieru. To jest niemożliwe.Mimo tego iż nie widzisz mnie w tym stanie, mam nikłe nadzieje że wejdziesz do tej okropnej kliniki, weźmiesz na ręce i powiesz że jesteś przy mnie, że mnie kochasz i że damy radę. Tak bardzo mi Ciebie brakuje. Potrzebuję Cię. Nawet nie wiesz jak bardzo. Można by pomyśleć że co tam taka klinika, ale ja spędzam ostatnie chwile mojego życia w takim miejscu. W pomieszczeniu w którym nie ma Ciebie. Sama mogłabym pomyślec że tylko idiota tak wykorzystuje ostatnie chwile swojego życia i nie czerpie z niego tego co najlepsze. Ale ja właśnie siedzę w pokoju otoczonymi białymi ścianami w budynku w którym każda osoba cierpi tak samo jak ja. Czasem wychodzę do parku, i siadam na ławeczce na której brakuje mi oczywiście Ciebie. Mam nadzieję że mi wszystko wybaczysz. Pamiętaj Kocham Cie. 
Emilly. 
-odłożyłem kartkę z powrotem na blat stołu i siedziałem przetwarzając przed chwilą przeczytane słowa i łącząc je w logiczną całość. Zabrałem list i włożyłem do portfela, ubrałem czarną skórzaną kurtkę i wybiegłem z domu w stronę samochodu. Nawet nie wiecie jakie uczucia towarzyszą człowiekowi w takich momentach. -Fu*k! -krzyknąłem do siebie, gdyż samochód nie chciał zapalić. Po chwili już się uspokoiłem i ponownie spróbowałem odpalić auto, na szczęście pojazd zapalił. Wyjechałem z parkingu kierując się w stronę lotniska. Już dawno przekroczyłem dozwoloną prędkość, ale to się nie liczyło. [...]
-Ale ja muszę lecieć do Dallas jak najszybciej! -krzyczałem w stronę kasjerki* która nie chciała mi dać biletu na lot do Dallas który jest za pół godziny. 
-Proszę się uspokoić bo wezwę ochronę. Najbliższy lot do Dallas, na które mogę sprzedać bilety jest za dwa dni. 
-Ale są miejsca na lot ktory jest za pół godziny! -krzyknąłem ponownie. 
-Przykro, mi, lecz pasażerowie już zajęli miejsca w samolocie, nie mogę panu sprzedać biletów. 
-Dlaczego?
-Ponieważ takie są zasady. -powiedziała. Zrezygnowany usiadłem na jednej z ławek obok kasy i zakryłem twarz w dłoniach. Po chwili wstałem i podszedłem ponownie pod kasę. 
-Moja dziewczyna umiera na raka. Okłamała mnie tylko dlatego żebym nie widział jak ona cierpi. Przeżyła sześć miesięcy bez nikogo bliskiego, bez wsparcia z wiedzą że umiera, a pani mi nie może dać cholernego biletu! 
-Jeśli wytrzymał pan sześć miesięcy to wytrzyma pan także te dwa dni. -powiedziała spokojnie i wróciła do pisania jakiś papierów. 
-Ale może byc już o te dwa dni za późno. -powiedziałem, a moje oczy świeciły się od zebranych w środku łez.
-Jeśli pan chce to może pan kupić bilet na lot za dwa dni, lub wyjśc bez żadnego biletu. W innym przypadku wezwę ochronę. -powiedziala, a ja odwróciłem się i skierowałem w stronę wyjścia. Usiadłem na schodach i patrzyłem w ziemie szukając w niej jakiegoś rozwiązania. Poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odwórciłem się i zobaczyłem młodą dziewczynę. Wyglądała na ok 19 lat. 
-Wiem że nie powinnam. Ale proszę. -powiedziała dając mi bilet. -No szybko, masz lot za piętnaście minut. 
[...]


Wszedł do sali i od razu usiadł obok łóżka szatynki. Przejechał dłonią po jej bladej twarzy co spowodowało że dziewczyna lekko się poruszyła. Chwycił jej dłoń i przybliżył do swojej twarzy. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, po prostu nie wiedział co, nie wiedział jak, nie potrafił, bał się że zaraz rozpłacze się jak małe dziecko, a nie chce tego, nie chce robić tego przy niej. Jego oddech stawał się coraz szybszy, bał się że ją straci, bal się że zaraz odejdzie, a on nie będzie mógł z tym nic zrobić. Ścisnął mocniej rękę dziewczyny co sprawiło że szatynka lekko otworzyła swoje oczy. Każdy ruch, każde mrugnięcie sprawiało jej teraz ogromną trudność i musiała włożyć w nie wiele siły, której nie miała za dużo. -Joe -powiedziała cicho, niemal niesłyszalnie, ale na tyle głośno by chłopak mógł to usłyszeć. [...] -Przepraszam -szepnął i zamknął oczy, bo mimo tego iż chciał być silny, to łzy były silniejsze od niego. Był na siebie zły, nie mógł pogodzić się z faktem że pozwolił jej odejść, że jej uwierzył, że chciał ją znienawidzić. [...]

[zmiana perspektywy <Joe>]
 Obudziły mnie promienie słońca przechodzące przez żaluzje. Spałem pół na podłodze pół na łóżku. Emilly leżała patrząc w sufit, tak jakby tam czegoś szukała, lub zobaczyła coś bardzo niezwykłego. Odchrząknąłem głośno by sprowadzić dziewczynę na ziemię. Ona popatrzyła w moją stronę i zaczęła podnosić się do pozycji siedzącej pomogłem jej w tym, a ona popatrzyła na mnie z wdzięcznością a także ze wstydem. Najgorsze jest to że nie mam pojęcia co powiedzieć. W końcu tak długo mnie przy niej nie było. Nie było mnie przy niej wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowała. 
-Jak się czujesz?
-Dobrze, lepiej niż wczoraj. -powiedziała i chciała coś powiedzieć ale się powstrzymała. Zauważając to nic nie odpowiedziałem i dałem jej znak że czekam na dalszą wypowiedź. -Są takie dni kiedy oddychanie sprawia mi trudność, wtedy myślę że to już koniec, Wszystko mnie boli więc nie dam rady usnąć więc czekam aż to się skończy. Ale śą też takie dni w których szuję się dobrze. To jest oczywiste że nie będzie lepiej niż parę tygodni temu. Bo tak nie może być. Były chwile w których wychodząc na spacery szłam z nadzieją że już zawsze będę się tak czuła, a to wszystko to tylko jakaś pomyłka. Ale są rzeczy które ci będą o tym przypominać. Ból jest zawsze on nie zrobi mi przerwy, kwestią jest tylko jego nasilenie. Chodziłam na coraz krotsze spacery bo coraz szybciej się męczyłam. Spacery były coraz rzadsze, ból był coraz silniejszy. Chciał...Przepraszam. -powiedziała a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. - Nie wiem dlaczego ci to mówię. Nie chciał tego nikomu mówić, to po prostu wyszło samo od siebie. 
-Emily, masz prawo to  mówić a to ja cię cholernie przepraszam. Przepraszam cię za to że ci uwierzyłem, że tak po prostu kazałem ci iść, chciałem cię znienawidzić, ale po prostu nie dałem rady, za bardzo cię kochałem, nie mogę sobei tego wybaczyć że nie było mnie przy tobie. I nie mogę sobie tego wybaczyć że  uwierzyłem że mnie nie kochasz. Zostaiłlem cię Emilly. - powiedziałem a ona przytuliła się we mnie. 
-To co mówisz jest tylko i wyłącznie z mojej winy. Mam nadzieję że mnie zrozumiesz, nawet teraz jest mi źle kiedy widzisz mnie w takim stanie, nigdy tego nie chciałam. Ale teraz jesteś, a ja po prostu cię potrzebuję. 
-Czekaj. -powiedziałem i zacząłem przeszukiwać kieszenie w mojej kurtce...
-Co ty robisz? -zapytała. 
-Zaraz wrócę. -powiedziałem i wybiegłem z sali. -Przepraszam! -powiedziałem do jakiejś dziewczyny idącej korytarzem. 
-Tak? zapytała
-Gdzie tu najbliżej jest jakaś kwiaciarnia? 
-Yyyy.... zaraz za rogiem, jak wyjdziesz głównymi drzwiami i główną bramą to skręć w prawo i tam już będziesz wiedział gdzie iść. -powiedziała a ja jak najszybicej wybiegłem z budynku, oczywiście dziękując jej wcześniej za nakierowanie. [...] Już spokojnym krokiem wracałem do bokoju Emily z bukietem róż. Zapukałem dwa razy w drzwi i otworzyłem je. Wychyliłem głowę a dziewczyna popatrzyła na mnie pytającym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się do niej tak szeroko jak tylko potrafiłem i wszedłem do pomieszczenie klękając obok niej podałem jej róże a potem wyciągnąłem mały przedmiot który już kiedyś należal do niej, z kieszeni. 
-Przepraszam że tak bez pudełeczka, ale Emillio Victorio Jonson czy wyjdziesz za mnie? -zapytałem. 
-Joe. Ja nie mogę. Ja umieram. -popatrzyła na mnie oczekując reakcji. Tak jak się tego spodziewałem. 
-Czyli mnie nie kochasz? 
-Kocham, ale ja naprawdę umieram, przecież nie mamy szans nawet na ślub. Marzyłeś o ołtarzu w kształcie serca, ja ci tego nie dam. 
-Ten pierścionek był przeznaczony dla ciebie. Nikt nie może go nosić oprócz ciebie, nikt nie będzie na niego zasługiwał, bo nikogo nie pokocham tak jak ciebie. Nie chcę ołtarza w kształcie serca, on nie będzie miał sensu jeżeli nie będzie na nim tej wyjątkowej osoby która mogłaby ze mną na nim stać. Chcę abyś została moją narzeczoną. Niczego nie można zmienić. Nie mam pojęcia jak zniosę fakt iż ciebie tutaj nie będzie. Ale wiem że na pewno będę czuł się lepiej wiedząc że ten pierścionek jest ode mnie, a nie od jakieoś innego chłopaka. Więc uczynisz mi ten zaszczyt? 
-Dobrze....
-I....
-Tak, Joe zostanę twoją narzeczoną.... 

***
Tak wiem, zepsułam końcówkę, w głowie to jakoś 
inaczej wyglądało 
i nie mogłam tego poukładać. 
Jak zauważyłyście długo nie dodawałam 
zatrzymałam się w martwym punkcie, 
i teraz w prawdzie  pisałam na siłę. 
Ale musiałam już to napisać.
Więc przed nami, tylko epilog który jest już napisany 
a właściwie to był napisany już dawno. 
Więc dodam go 22 w moje urodziny. 
Niech ten blog się wtedy zakończy. 

I moje standardowe prośby jeśli czytałaś to skomentuj, 
nic cię to nie kosztuje . 



wtorek, 9 października 2012

4.Ostatni dzień.


-Joe Jonas, słucham. -usłyszałam po drugiej stronie telefonu, i tak właściwie nie wiedziałam co dokładnie mam powiedzieć.
-Yyy... Hej, nazywam się Samantha Grothel, jestem przyjaciółką Emily Jonson, chciałabym... - chciałam kontynuować, lecz usłyszałam dźwięk przerwanego połączenia. No cóż, może to nie jest im przeznaczone? Może po prostu ma tak zostać, Bóg tak zadecydował a ja się wpieprzam w jego plany.

[Emily]
<piosenka -kliknij>
 Stałam w jego koszuli delikatnie kołysząc się w przód i w tył. Po chwili zrobiłam dwa kroki do przodu oraz obróciłam się na palcach.Podeszłam pod komodę na której stał wielki bukiet tulipanów, które on zerwał wczoraj dla mnie z ogródka pani Hilary. Nigdy nie zapomnę tego widoku jak goniła go staruszka z wałkiem.
Przybliżyłam głowę do bukietu, i pociągnęłam dwa razy nosem, niestety nic nie poczułam. No cóż... najwidoczniej bierze mnie jakies przeziębienie. Poprawiłam delikatnie jednego z złamanych kwiatków, które niestety nie przeżyły dobrze ucieczki Joe'go. Chciał je wywalić, ale to byłoby niesprawiedliwe, przeciez te kwiatki nigdy nie chciały być złamane ani wyrzucone gdzieś do kosza, kiedy inne leżą sobie w czyściutkiej wodzie. Nuciłam sobie jakąś melodię pod nosem i z wielkim uśmiechem podziwiałam bukiet, który wczoraj dał mi tak dużo szczęścia.  Kosmyki włosów niesfornie opadały na mają twarz, co mnie troszkę irytowało gdyż musiałam co chwilę je poprawiać. Muszę w końcu uczesać te włosy, achh... jest taki piękny poranek.
-nanana...- usłyszałam jak on naśladował moje zachowanie, stał sobie w samych bokserkach na wejściu dzielącym salon od korytarza, Skrzyżował ręce i oparł głowę o ścianę, popatrzyłam się na niego uśmiechając się, co oczywiście odwzajemnił. Okręciłam się parę razy wokół własnej osi kierując się w jego stronę, co spowodowało że wylądowałam w jego ramionach. On złapał mnie w tali i pochylił do tyłu tak jak robią to niektórzy tancerze. Zaśmiałam się głośno, co sprawiło że on natychmiast przywrócił mnie do prostej postawy.
-No, no, widzę że komuś tu humorek dopisuje -mówił dotykając moich warg, co sprawiało że po moim ciele przechodziły dreszcze które on oczywiście wyczuł. Chciał mnie pocałować lecz ja tylko cmoknęłam go w policzek co spowodowało wielkie oburzenie u mrs.Jonasa
-Ej. -powiedział udając obrażonego.... ehh... jak ja kocham te nasze przekomarzania.
-Co? -zapytałam nie wiedząc o co chodzi.
-Tu... -powiedział pokazując na swoje usta.
-Było tu. -powiedziałam pokazując na policzek.
-Ale ja chcę tu. -powiedział podchodząc coraz bliżej mnie.
-Ale tu nie zasługujesz. -powiedzialam i zaczęłam uciekać, widząc że on przymierza się do tego by mnie złapać. Potknęłam się o dywanik leżący w salonie, i już myślałam że mój narzeczony będzie musiał mnie zbierać z podłogi, lecz już dzisiaj po raz drugi wylądowałam w jego ramionach.
-Ocaliłem ci życie Milaydy, czy teraz raczysz pocałować me usta? -zapytał wciąż trzymając mnie w pasie.
-Spadaj. -powiedziałam i wystawiłam mu język, chciałam kierować się w stronę kuchni, lecz zapomniałam o jednym małym szczególe... cały czas on mnie obejmnował.
-No to w takim razie ja księżniczkę porwę. -powiedział i przerzucił mnie przez ramię, moja, właściwie to jego koszulka, delikatnie mi opadła odsłaniając tym moje niedoskonałości...
   Nadszedł wieczór. Za oknem świeciły latarnie, a księżyc przykryty był ciemnymi burzowymi chmurami. W jeszcze nieumeblowanej sypialni, w której było tylko łóżko przykryte folią ochronną świeciła się mała lampka, nie dawała ona wielkiego światła, ale była wystarczająca by siedząca na parapecie w pokoju dziewczyna mogła trafić do drzwi prowadzących na korytarz. Wypatrywała ona jednej, tak ważnej dla siebie osoby. Czekała tylko na to aż zobaczy jego sylwetkę na chodniku, a następnie wybiegnie z pomieszczenia by móc rzucić się na niego, i w głębi duszy cieszyć się że jest przy niej, może i będzie na niego krzyczeć, może i zacznie kolejną kłótnię, może i łzy wypłyną dzisiaj z jej oczu. Ale przecież to ona czekała na niego w zimnym pokoju przykryta kocem, z kubkiem herbaty w ręku, a on? Sama tego nie wiedziała. I to było najgorsze. Mógłby przynajmniej napisać że nie wróci. Że się spóźni. Jedna kropla deszczu pojawiła się na szybie, by spokojnie spłynąć na dół. Już za chwilę widok za oknem był rozmazany przez krople deszczu które obijały się o szybę, oraz przez łzy których tak samo jak deszczu... bylo coraz więcej. Już było słychać grzmoty, a po chwili pojawiły się błyskawice. Bała się o niego. Tak chciała żeby teraz wrócił. Tak chciała żeby mogła go pchnąć, nakrzyczeć, powiedzieć że nienawidzi. Odsunęła się od okna gdyż nienawidziła burzy. Wzięła ponownie do ręki swój telefon i wybrala jego numer, który oczywiście nie odpowiadał. W jej głowie było milion czarnych scenariuszy. Usiadła na ziemi delikatnie szlochając. Po chwili usłyszała jak ktoś otwiera furtkę. Charakterystyczne skrzypnięcie które tyczyło się tylko ogrodzenia w ich domu. Poczuła się lepiej... wstała z zimnej podłogi i zbiegła na dół, on już otwierał drzwi wejściowe, był cały mokry i zmarznięty. Dopiero po chwli zauważył dziewczynę stojącą przy wejściu na ganek. Patrzyła na niego z politowaniem i pogardą w oczach. On nie potrafił jej spojrzeć w oczy, nie potrafił, wiedział co w nich zobaczy. Wiedział że to wszytko jego wina. Taki niby mały drobiazg, a będzie powodem kolejnej kłótni, kolejnych łez i kolejnych niepotrzebnych słów. Nie musiał długo czeać na reakcję dziewczyny. 
-Jesteś beznadziejny. -powiedziała cicho i spokojnie, wiedział ze to jest tylko wstęp, wiedział że nie skończy się na tym, wiedział że ona ma rację. 
-[...]Nienawidzę cię! -krzyknęła, było jasne że to już koniec ich głośnej wymiany zdań, tak, on tez krzyczał, wiedział że nie powinien. Ale musiał, po prostu duma mu na to nie pozwalała. 
-Z wzzajemnością. -odpowiedział, i przeszedł obok dziewczyny. Wyszedł na górę by przebrać się w suche ciuchy. On w przeciwieństwie do niej nie zdawał sobie sprawy z wypowiedzianych wcześniej słów, przecież mówią tak sobie przy każdej kłótni, alkohol sprawił że nie zauważał niektórych rzeczy, których niestety nie powinien przeoczać. Wszedł do sypialni, gdzie obok jeszcze nie rozpakowanego łóżka był wielki materac. Wiedział że ona nie będzie w tym pokoju. Wiedział że spędzi noc na fotelu przykryta cienkim kocem. Usiadł na materacu obok którego stał kubek z gorącym kakao oraz ciepły koc. Przykrył się kocem i wziął do ręki kakao. Dopiero teraz zaczął żałować tych słów które do niej dzisiaj skierował. Już zdążył wytrzeźwieć, już chciał ją przeprosić. Ale wiedział że to nie byłoby najlepszym pomysłem. Zdenerwowałby ją bardziej. Jutro musi wszystko naprawić. 
 Wstał przed dziesiątą, w kuchni czekały na niego kanapki obok szklanka z wodą oraz mała kartka. Z napisem "muszę coś załatwić" -niby zwykły poranek, nie wskazujący na żadne negatywne relacje między dwoma osobami. Jednak wcale tak nie było. -obudziłam się z mokrymi policzkami, płakałam przez sen. Ten wspaniały poranek, ta kłótnia, oraz kolejny poranek i ta kartka, to wtedy była u lekarza, to wtedy dowiedziała się że jest chora, to wtedy dowiedziała się że go opuści. To był ostatni dzień w którym w pełni cieszyła się życiem i nie myślała o śmierci. Potem wszystko się zmieniło. Śmierć stała sie tematem numer jeden w jej głowie. 

[Samantha]
 No bardzo, ale to bardzo śmieszne, ja się mam nie wtrącać w czyjeś sprawy, haha. Już to widzę. Jeszcze mi za to ludzie podziękują, albo spalą na stosie... no mają dwie opcje. 50 na 50. Wyjęłam białą kartkę na której napisałam: 
 Josephie CZYTAJ! 
 Napiszę krotko, bo to nie o mnie chodzi a o Emilly. Jestem jej przyjaciółką i dzwoniłam do ciebie, lecz rozłączyłes się kiedy usłyszałeś jej imię. Nie dziwię ci się, w końcu tak cię okłamała, to prawda okłamała cię, ale nie tak jak ty myślisz. To wszystko jest wytłumaczone w liście od Emilly. Piszę to byś wiedział że list Emilly wylądował w koszu, lecz stwierdziłam że musisz się o tym dowiedzieć. Ona się poddała. Ona już nie wygra. Ale miłość nigdy nie przegrywa, masz szansę powiedzieć jej kocham, dopóki usłyszą to uszy człowieka, a nie uszy anioła. 
Samantha 
No, musiałam coś napisać w zakończeniu żeby go zachęcić do przeczytania tego listu. Samo Josephie Czytaj  nie wystarczy, trzeba jeszcze zadziałać na serce. Ehhh... mam nadzieję że zdąży. Wzięłam do ręki białą kopertę i napisałam na niej adres Joego, włożyłam do niej list Emilly, mój list, a tak właściwie to coś w rodzaju listu i zakleiłam kopertę. Tej ostatniej czynności natychmiast pożałowałam, gdyż musiałam  odkleić kopertę, co nie było takie proste. Włożyłam tam jeszcze karteczkę z adresem naszej kliniki i poszłam do naszego sklepiku kupić znaczek. Włożyłam list do skrzynki pocztowej... i pozostało mi teraz tylko czekać, czekać i liczyć na to że list dojdzie, a nie zgubi się gdzieś po drodze, lub  oby nie doszedł za późno. 

***
Wiem, wiem... tytuł jest "mylny"
możliwe e wyobrażałaś sobie że w tym rozdziale 
będzie ostatni dzień życia Demi. 
Chociaż.... nie jest tu napisane że to nie jest jej ostatni. 
No, ale nie. Dotrwajmy do epilogu. 
Myślę że jeszcze jakiś jeden czy dwa rozdziały i to zakończę. 
Tak samo jak część pierwsza tego bloga 
to druga część także nie miała być długa. 
A w dodatku o czym by tu pisać? 
Więc mam nadzieję że dotrwacie do końca, 
bo jak widać epilog już blisko. 
Właściwie to ja zaczynając pisać rozdziały na tym blogu 
sama nie wiem co będę pisać. 
Właściwie to latwo zauważyć czytając rozdziały
w każdym jest co innego. 
W tym jak widać zmieniłam osobę.
I niech sobie będzie pisane w 3 os. (chyba tak:) 

ps. włączył  ktoś piosenki? 



środa, 26 września 2012

3.Joe Jonas, słucham.

 -Kim jesteś? -zapytałem widząc siedzącą tyłem dziewczynę, miała długie włosy, które co jakiś czas poddają się podmuchom wiatru. Tylko skąd ten wiatr? Przecież nie ma tu niczego. Jest tylko ona, oświetlona księżycem, obok niej jest ciemność. Powoli zaczęła wstawać, siedziała na białej ławce a jej biała sukienka wydawała się złota w promieniach księżyca. Powoli zaczęła się odwracać, lecz zatrzymała się gdy spadły pierwsze krople deszczu. Stała w kałuży, była boso. Coś mi to przypomina, ale nie wiem co. Popatrzyła w dół, schyliła się i podniosła białą różę.
-To jest symbol. -powiedziała odwracając się przodem w moją stronę, jej włosy ustawiły się tak że księżyc nie oświetlał jej twarzy. Zaśmiała się lekko upuszczając różę która zwróciła całą moją uwagę. Zawiał zimny wiatr. Podświadomość kazała mi spojrzeć w jej stronę, ale nikogo tam nie było. Tylko ta róża która w sekundę zwiędła na moich oczach.

-Hej, mogę? -usłyszałam głos Samanthy, która mimo tego iż zadała to pytanie wcale nie czekała na odpowiedź tylko weszła do mojego pokoju. Może dlatego że wiedziała ile trudu musze włożyć by wypowiedzieć chociażby jedno słowo. Tak, dzisiaj jest jeden z tych moich słabszych dni. Wiem że nie będzie lepiej, ale czasem nie mam siły nawet wstać z łóżka, a czasem spaceruję sobie po pobliskim parku. Niestety takie spacery zdążają się coraz rzadziej. Uśmiechnęłam się w stronę dziewczyny podnosząc się do pozycji siedzącej. -Co to? -zapytała widząc kartkę obok kosza. No tak, jak to wyrzucałam to musiałam nie trafić. -Drogi Joe... -przeczytała na głos, następnie popatrzyła się w moją stronę i odłożyła kartkę na stolik siadając obok mnie. -Przepraszam, jeśli nie chcesz żeby on to czytał, to ja tez nie powinnam.
-Możesz przeczytać, i tak mówię ci o wszystkim.-powiedziałam zgodnie z prawdą. Mimo tego iż nie znamy się za długa Sam jest jedyną osobą której teraz mogę powiedzieć co czuję. Jest mi bardzo potrzebna. Człowiek czuje się dużo lepiej jeśli wyjawi swoje żale, cierpienia i takie inne duperele które mogą nawet nie interesować drugiej osoby, ale tobie i tak będzie lepiej jeśli to z siebie wyrzucisz. -No czytaj. -powiedziałam, a ona popatrzyła się na mnie kątem oka
   -Na pewno tego chcesz? -zapytała,  przecież w tym liście nie ma znowu nie wiadomo jakich wyznań, a w dodatku ja jej już to wszystko mówiła. Byłabym przciwko przeczytaniu tego listu, gdyby nie to że ona już to wszystko wie. A wiem że będzie ją dusiło od środka że nie wie co ja tam napisałam, po prostu to człowiek, a my tak mamy, to coś nazywa się pogłębianiem wiedzy, ja to nazywam ciekawością.
  -Ja chcę tylko jego, ja chcę żeby tu był, ja wiedziałam że to będzie trudne, ale ja tęsknię, nie potrafię inaczej. -powiedziałam w końcu w dość wielkim skrócie to co mi leżało na sercu, właściwie to nie chciałam tego mówić, pojawiło się tak nagle, po prostu mózg automatycznie nasunął mi jego gdy usłyszał słowo "chcesz" w pytaniu. Popatrzyłam na Sam która widziała że biję się z własnymi myślami o to czy mam jej się wyżalac dalej czy zstachować to dla siebie. Zachęcała mnie bym mówiła dalej, bym po prostu wyrzuciła to z siebie jak moje wszykie inne problemy, (ale żeby nie było że tylko ja jej smęce pod nosem, to działa w obie strony), tak krótko się przyjaźnimy a już tyle o sobie wiemy, to jest niesamowite. -Chcę żeby tu usiadł, tak właśnie tu, obok mnie, przytulił, zapewnił że kocha. Ja już mam tego dość! Dałam sobie za wysoką poprzeczkę, myślałam że sobie poradzę, ale się myliłam.
 -Dobrze wiesz że jeszcze nie jest za późno.
 -Jest za późno, a ja nie chcę cofać czasu, on zakończył mój rozdział. Dobrze wiesz że tego chciałam.
-Tak, wiem... ale dobrze wiesz że on się w końcu dowie że nie żyjesz.
 -Dowie się, ale dalej mnie będzie nienawidził, nie będzie cierpiał.

[Samantha]
 To naprawdę niemiłe uczucie kiedy tobie wszystko się układa a innej osobie Bóg odbiera całe szczęście. Może i wygrałam z chorobą, ale co z tego? Przecież nie moge się cieszyć kiedy tak bliska osoba jak Emily umiera. To jest naprawdę niezwykłe że mimo tak krótkiej znajomości mówimy sobie o wszystkim. To wielkie szczęście poznac kogoś takiego, nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki, teraz ją mam, tylko będę musiała się z nią za niedługo pożegnać, i żyć dalej jakby jej nigdy nie było. Wzruszył mnie ten list,  taka zwykła kartka papieru zapisana zwykłym niebieskim długopisem, a w odpowiednich rękach może sprawić powrót tak wielkiego i wspaniałego uczucia jakim jest miłość. Niestety Emilly nie chce by on dostał ten list. Nie wyrzuciłam go go kosza, nie mogłam, po przeczytaniu włożyłam jej do szuflady w szafce nocnej. Siedze w swoim pokoju i trzymam notes Emilly w którym są zapisane numery telefonów, i adresy zamieszkania wszystkich jej znajomych, (oczywiście razem z nazwiskami) Dziwnie się czuję, gdyż ukradłam jej ten notes, i to co teraz zrobię nie jest zgodne z tym co planowała Emilly. Ale nie mogłam patrzeć jak ona sama się niszczy. Może sobie wmawiać że to jest dobre, ale ja wiem że tym krzywdzi nie tylko siebie, ale też tych których skrzywdzić nie chce. Dobra, muszę jej szybko oddac ten notes zanim się zorientuje że go nie ma. Otowrzyłam czarny zeszyt który ma jakieś 300 stron, i zaczęłam szukać jednego imienia i nazwiska, 
"Joe Jonas" -przeczytałam sama do siebie i nagle drzwi od pokoju zaczęły się otwierać. Wydarłam stronę i zamknęłam zeszyt chowając go za siebie. 
 -Lekarz kazał pani dać te lekarstwa, wszystkie należy połknąć i gdyby zauważyła pani jakieś zmiany na pani ciele proszę sie zgłosić do pana Hurt'a. Czy coś powtórzyć? 
-Nie, dziękuję, zrozumiałam. -powiedziałam a pielęgniarka postawiła plastikowy kieliszek napełniony do połowy różnymi lekarstwami, i wyszła. Jak ja nie lubię tej wstrętnej babki. Jak widać ona dzisiaj asystuje lekarzowi który jest za mnie odpowiedzialny. Jeszcze nigdy nie widziałam człowieka który wykonuje swoją pracę z taka niechęcią i obojętnością, a jednocześnie kompletnym brakiem kultury. Przecież ona nawet nie zapukała. Ehh... podeszłam pod stolik na którym to babsko postawiło leki i jak to mi "miło" wytłumaczyła połknęłam je popijając wodą. Kartkę z notesu Em, włożyłam do kieszeni a notes poszłam odnieś tam skąd go zabrałam. Na szczęście Emilly spała, więc mogłam spokojnie odłożyć przedmiot na miejsce. Podeszłam pod drzwi, lecz skierowałam się w stronę szafki nocnej dziewczyny i wyciągnęłam z niej list. Nie, nie chcę go pokazywać prawdziwemu odbiorcy, po prostu nie doczytałam go do końca. 
 774550... -wykręciłam numer który był zapisany na kartce i modliłam się w duchu żeby tylko odebrał. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci syg...-Joe Jonas słucham? 

****
napisałam, oj miało to lepiej wyglądać, 
nie mogę tutaj dużo pisac bo pisałabym negatywnie, 
a grozili mi że przyślą mi mało z konia, a ja nie lubię masła z konia 
kurde, te szantaże to mnie szczerze przerażają, 
ale sama szantażuję Medicatus Hope
a no właśnie, bo jak ona nie będzie miała na swoim blogu
999999999998 rozdziałów, (bo chce już kończyć, haha, akurat jej pozwolę)
to ja zacznę zbierać na bomby które kupię w szkolnym sklepiku 
i wysadzę ludzkość. A ona nie wierzy! 
A jeśli tez chcesz wysadzić ludzkość, lub nie chcesz epilogu na jej blogu 
to dołącz się do akcji wspierając moje fundusze:) 
możesz mnie spotkać przed biedronką z napisem "takie, tam, wysadzenie świata" 
no i wtedy możesz się dołożyć. 
(pracuję w godzinach :
-po szkole
 -nie w weekendy bo mi się nie chce)

niedziela, 16 września 2012

2.Biała róża

[dwa miesiące później]
 Włączyłam telewizor na kanał na którym była transmisja wywiadu z Jonas Brothers. Uśmiechnęłam  się widząc ich twarze. Jak na wywiad przystało odpowiadali na pytania. Było zbyt miło, to było pewne że w końcu to pytanie będzie zadane.
-Joe, a co z twoją miłością? Podobno rozstaliście się tydzień przed ślubem to prawda?
-Tak. -odpowiedział i na chwilę się zawahał, lecz mówił dalej. -Po prostu człowiek w życiu popełnia błędy, jest naiwny i głupi. Przeważnie zaślepiony kłamstwami drugiej osoby, wierzy w każde jej puste nic nie znaczące słowa. -moje serce rozdzierało się jeszcze bardziej kiedy słyszałam te słowa, byłam błędem, byłam jego błędem. To tak boli, mimo tego iż usłyszałam to w telewizji a nie na żywo powiedziane prosto w oczy. O to mi właśnie chodziło, ja cierpię, a on mnie nienawidzi. Wyłączyłam telewizor, gdyż wywiad właśnie dobiegł końca. Powoli wstałam z łóżka opierając się o szafkę nocną. Tak, wiem jestem słaba. puste nic nie znaczące słowa powtarzałam w duchu słowa Joego z wywiadu. Czuję się okropnie z tym że on po mojej śmierci będzie się wykrzywiał wspominając każde moje "kocham cię". Wzięłam do ręki kartkę papieru i długopis, podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Położyłam kartkę na kolanach i zaczęłam pisać:
"Kochany Joe, 
Prawdopodobnie gdy ty będziesz czytał ten list, to mnie już tutaj nie będzie. Nie mam pewności czy nie wyrzucisz tego listu gdy dowiesz się że jest on ode mnie. Mam nadzieję że go jednak przeczytasz, i wybaczysz mi to co Ci zrobiłam, to co zrobiłam wam. Tobie, Nickowi, Kevinowi i Hilary. Chciałabym żebyście wiedzieli że wszystkich was kocham. Wiem że te słowa to za mało, i wiem że należą się wam wyjaśnienia. Po prostu musisz poznać prawdę. Bo kłamstwem nie było to że cię kocham, kłamstwem były te słowa w naszej ostatniej rozmowie, to wszystko było kłamstwem.Musisz zrozumieć, musiałam. Może zacznę od początku. Dowiedziałam się że mam raka mózgu. Miałam do wyboru. Zostać z tobą do końca, i pozwolić na to byś widział jak choroba mnie wykańcza, lub odejść, odejść o własnych siłach. Wiem doskonale że prędzej czy później dowiedziałbyś się o mojej śmierci... może już wiesz? Tylko nie chcę tego byś zapamiętał mnie od tej najgorszej i nieprawdziwej strony. Przy naszej ostatniej rozmowie miałam ochotę rzucić Ci się na szyję, rozpłakać i najzwyczajniej powiedzieć ci że Cię kocham, kochałam i będę kochać... Może i jest Ci mnie ciężko zrozumieć, ale to wszystko co robię jest dla Ciebie. A ja? Oczywiście nie może być inaczej, jestem coraz bardziej słabsza. Dlatego powiedziałam Ci te słowa. Dlatego żebyś ty pozwolił mi odejść i nie patrzył na mnie wykończoną, słabą i smutną. Bo kto mógłby być szczęśliwy z myślą że umiera? Chciałabym abyś zapamiętał mnie wesołą i pełną życia. Taką Emilly jaką poznałeś i taką w jakiej się zakochałeś.  Oglądam wasze koncerty,wywiady, sama nie wiem co mi to daje że zobaczę was, że zobaczę Ciebie w małym pudle, nie mogąc cię dotknąć, pocałować, nie mogąc nic do Ciebie powiedzieć. Ja Cię widzę, a ty mnie nie. Nie widzisz mojego cierpienia. Właśnie dzisiaj był wywiad z wami. Może to co teraz napiszę będzie dziwne. ba, to będzie bardzo dziwne ale jestem z siebie dumna i jestem z ciebie dumna. Te słowa które powiedziałeś naprawdę bardzo mnie zabolały, ale mam pewność że osiągnęłam swój cel, chciałam żebyś mnie znienawidził i zrobiłeś to. To wszystko jest trudne, ale uwierz, łatwiej mi będzie odejść wiedząc że nie będziesz cierpiał ponieważ mnie nie już nie ma. I kolejne pytanie które może ci się nasunąć, to PO CHOLERĘ PISZESZ MI TEN LIST? Tak, wiem, łatwo się pogubić, dopiero co pisałam że nie chcę abyś mnie do nienawidził, a za chwile ze jestem dumna z siebie że mnie znienawidziłeś. Po prostu, nie zakochasz się od nowa w kartce papieru. To jest niemożliwe.Mimo tego iż nie widzisz mnie w tym stanie, mam nikłe nadzieje że wejdziesz do tej okropnej kliniki, weźmiesz na ręce i powiesz że jesteś przy mnie, że mnie kochasz i że damy radę. Tak bardzo mi Ciebie brakuje. Potrzebuję Cię. Nawet nie wiesz jak bardzo. Można by pomyśleć że co tam taka klinika, ale ja spędzam ostatnie chwile mojego życia w takim miejscu. W pomieszczeniu w którym nie ma Ciebie. Sama mogłabym pomyślec że tylko idiota tak wykorzystuje ostatnie chwile swojego życia i nie czerpie z niego tego co najlepsze. Ale ja właśnie siedzę w pokoju otoczonymi białymi ścianami w budynku w którym każda osoba cierpi tak samo jak ja. Czasem wychodzę do parku, i siadam na ławeczce na której brakuje mi oczywiście Ciebie. Mam nadzieję że mi wszystko wybaczysz. Pamiętaj Kocham Cie. 
Emilly. 
Może i nie ma w tym nic sensownego, ale kto mi zabroni? Kto powiedział że on ma nie znać prawdy? Kto powiedział że on dostanie ten list? Wstałam z łóżka wyrzucając kartkę do kosza. Powolnym krokiem skierowałam się w stronę świetlicy.
-Cześć Sam. -powiedziałam siadając obok mojej "sąsiadki"
-Hej, Emilly. -powiedziała przytulając mnie, Samantha to niska podobno blondynka, niestety musi czekać aż włosy ponownie jej odrosną. Sam w przeciwieństwie do mnie nie poddała się i walczyła z chorobą. Może dlatego że miała motywację, wsparcie. Mi tego zdecydowanie brakowało. Pan Thomas (mój lekarz) cały czas mi powtarza że to nie wina choroby, tylko moja, że pozwalam aby nowotwór niszczył mnie od środka. Miałam szansę, w którą nawet taki optymista jak pan Thomas  przestał wierzyć. Gdybym była tu trzy miesiące temu, kiedy nie miałam pojęcia o chorobie, kiedy byłam szczęśliwa, kiedy miałam Joego i zobaczyłabym tych wszystkich ludzi, gdybym zobaczyła także siebie, wyśmiałabym ich za brak walki, za brak wiary, i kazałabym im stanąc twarzą w twarz z chorobą. Nie zrozumiałabym żadnej z tych osób. A teraz? No właśnie, a teraz sama jestem dobrym przykładem, Łatwo mówić, trudno zrobić. -dobra Em, ja muszę iść na badania. -powiedziała przytulając mnie i poszła w stronę korytarza. Dopiero teraz zorientowałam się że siedzieliśmy w ciszy.

Ciemno, ciemno i jeszcze raz ciemno, dopiero po chwili z ciemności wychodzi ona. Ubrana w kremową sukienkę, włosy związane w kucyka a w ręce trzymała różę, białą różę. Powoli zbliżała się do mnie, była coraz bliżej. Krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Jej bose stopy były w dużej kałuży z której nie chciała wyjść. Dzielił nas tylko kawałek. Tak bardzo chciałem ją poczuć. Nie wiem dlaczego, lecz nie mogłem się ruszyć, nic, kompletnie nic. Nie wiem czemu ją widziałem, przecież wszędzie było ciemno. Gdzie ja jestem? Słyszy mnie ktoś? Dlaczego ona zniknęła? Została tylko ta róża która dopiero wyglądała na świeżo ściętą a teraz jest zwiędnięta, w sekundę na moich oczach zamieniła się w brzydką zwiędłą różę.

Ja się zabijam! Tak, teraz ... POW! 
Czyta mnie ktoś? 
Ej, ja wiem że nie piszę dobrze, 
ale ja po prostu lepiej nie potrafię. 
Jeśli to przeczytałaś to DZIĘKUJĘ! 
Pokaż że masz siłę czytać coś takiego i pozostaw chociaż 
w komentarzu napis "okropieństwo" a i tak ucieszę sie z tego 
jak małe dziecko co dostało lizaka. Tak będę szczęśliwa 
że ktoś mnie bez przymusu przeczytał. 
Jeśli zastanawiasz się o co chodzi z tym zakończeniem
to muszę się przyznać że ja sama nie wiem! 
Po prostu weszłam na bloga i napisałam coś takiego. 
Może wiesz co to może być? Bo ja mam już niby jakiś pomysł, 
ale to będzie coś takiego jak ketchup z bitą śmietaną! Okropieństwo. Fuuu...


wtorek, 11 września 2012

1. Jedno pytanie.

-Słucham -powiedziałem odpierając telefon, lecz nikt się nie odzywał, popatrzyłem na wyświetlacz by sprawdzić kto dzwoni. -Emilly, jesteś? – zapytałem, widząc że dzwoni moja narzeczona... jak to fajnie brzmi moja narzeczona, a już za tydzień żona.
-Tak, jestem. Dzwonię bo… musimy się spotkać.  
-Ale teraz muszę dopiąć sprawy związane z weselem. I zamówić tort który wybraliśmy Spotkamy się jak wrócę. 
-Joe, nie musisz załatwiać żadnego tortu, sprawdzać sali, przyjedź, najlepiej teraz, 
-Co? Dlaczego? Nie odpowiada ci tort? Możemy go zmienić. Ale dlaczego mam już niczego nie sprawdzać. 
-Bo to już jest niepotrzebne. -powiedziała cicho, 
-Emily co się stało? -zapytałem, ale w telefonie ponownie zapadła cisza. -Emily...-powiedziałem zdezorientowany jej zachowaniem. Nie tylko tą rozmową, ale jej zachowaniem z ostatniego tygodnia. Ehhh...To na pewno nerwy spowodowane weselem. 
-Po prostu przyjedź. -powiedziała rozłączając się. Wsiadłem do samochodu, i pojechałam w stronę naszego domu, gdzie postanowiliśmy się wprowadzić w dzień ślubu. Mam nadzieję że Emilly chce się spotkać w tym miejscu, bo nie powiedziała mi gdzie. Boję się tej rozmowy. Była bardzo zdenerwowana, nie mam pojęcia o co jej może chodzić. No cóż, zaraz się dowiem. 

[Emilly]
Siedziałam w kuchni myśląc nad tym co dokładnie mu powiem. Wiem że na pewno nie powiem mu prawdy. Długo na tym myślałam i stwierdziłam że podejmuję najlepszą decyzję. Wiem że go skrzywdzę, ale czas leczy rany, moich już nie zaleczy... nie zdąży. Znajdzie inną, zdrową, i będą szczęśliwi. Ze mną nie będzie szczęśliwy. Nie boję się tego że mnie zostawi, boję się tego że będzie cierpiał patrząc jak powoli umieram. Nie chcę tego. To co mu powiem będzie z pewnością okrutne dla niego jak i dla mnie, będzie okrutne i nieprawdziwe. Ale co mam mu powiedzieć? Prawdę? Wtedy by mnie na pewno nie zostawił, a przecież muszę od niego odejść teraz, o własnych siłach, zanim zrobi to Bóg i rozdzieli nas zostawiając go na ziemi bez osoby którą kochał. Teraz mnie znienawidzi, będzie mniej cierpiał kiedy odejdę jak mnie znienawidzi niż jak mnie będzie kochał. Wstałam z krzesła podchodząc pod stół na którym było położone małe złote pudełeczko. Z pozoru takie niewinne, małe i nic nie znaczące, lecz dla mnie znaczyło ono bardzo dużo. To do tego pudełeczka włożę jego miłość która zacznie się ulatniać, aż w końcu wyparuje. Pozostanie tylko moje uczucie, które będzie towarzyszyło mi z cierpieniem. Lecz to nie będzie trwało zbyt długo. W końcu mi zostało niewiele.
-Emily jesteś? -usłyszałam jego głos, nie mogłam powiedzieć żadnego słowa, wszedł do kuchni podchodząc do mnie i obejmując mnie. Czułam się tak dobrze, tak bezpiecznie, potrzebie. Oderwałam się od niego i zaczęłam uniknąć jego wzroku, tym samym błądząc oczami gdzieś po podłodze. -Co jest? -zapytał, a w jego głosie była troska, troska i miłość. Miłość która dla mnie tak dużo znaczy, a z którą muszę się pożegnać i zamienić ją w nienawiść. Zaczęłam powoli ściągać pierścionek zaręczynowy z mojego palca, w oczach miałam łzy, których tak bardzo nie chciałam uwolnić. Podniosłam pierścionek trochę wyżej by skupić uwagę Joe na tej rzeczy. Patrzył zdezorientowany na to co robię. Wzięłam do ręki pudełeczko i włożyłam do niego pierścionek, następnie powoli zamknęłam pudełeczko przejeżdżając po nim palcem. I wtedy cały mój strach, smutek, znikł, pojawił się tylko ból który był zagłuszony potrzebą szczęścia innej osoby. Odłożyłam pudełeczko na stolik, zamknęłam oczy biorąc głęboki wdech i z trudem zaczęłam moją wypowiedź. Tak mi źle wiedząc ze te słowa były moimi ostatnimi jakie do niego powiedziałam.
-Joe, to koniec. - czekałam aż on coś powie, ale on zaparcie stał w jednym miejscu  patrząc na mnie tymi czekoladowy oczami.- Nie będzie żadnego ślubu, nie będzie niczego co mogłoby być związane z nami. Nas już nie ma. Odchodzę.
-Co ty w ogóle mówisz?! -krzyknął popychając mnie lekko do tyłu. Opanował się, i juz cicho, prawie szeptem powiedział. -Jak to odchodzisz?
-Po prostu. Ja cię nie spotkam ty nie spotkasz mnie. Mnie już w tym miejscu nie będzie. Zapomnisz o mnie tak łatwo jak się we mnie zakochałeś. -powiedziałam i już chciałam wyjść z domu, . lecz on mi to uniemożliwił stając na przejściu. nie chcę żeby doszło do tego żebym powiedziała Nie kocham cię, bo nie wiem czy potrafię, czy dam radę. Moje serce już pękło. 
-Dobrze, odejdziesz, ale musisz odpowiedzieć na jedno pytanie. -Czy to znaczy że już mnie nie kochasz? -zadał to pytanie, którego się tak bardzo obawiałam.
-Nie. -powiedziałam, lecz widać było że mi nie uwierzył -Nie rozumiesz?! -powiedziałam, a on pokręcił głowa że nie. -Byłam z tobą tylko dlatego ze jesteś sławny! Nie rób dużych oczu. Myślałeś że co? że się w tobie zakochałam? Leciałam tylko na twoje pieniądze. –powiedziałam a on zrobił mi miejsce bym mogła już iść.
-Wyjdź.- powiedział, a w jego oczach były łzy, najgorsze jest to że to ja do tego doprowadziłam, najchętniej to bym się zabiła, ale dużo mi nie zostało.
-Żegnaj… -szepnęłam na koniec, i wybiegłam z domu dając upust łzą, które ku mojemu zdziwieniu uwolniły się tylko teraz. Wsiadłam do wcześniej zamówionej taksówki w której były już moje bagaże. Lecę do Dallas, tam jest klinika dla osób z nowotworami. Większość tych ludzi to ludzie po operacji, samotni, a ja?

Zajęłam miejsce w samolocie i zapięłam pasy, po chwili maszyna zaczęła wzbijać się w powietrze.
-Dobrze, odejdziesz, ale musisz odpowiedzieć na jedno pytanie. -Czy to znaczy że już mnie nie kochasz? -zadał to pytanie, którego się tak bardzo obawiałam.
-Nie. -powiedziałam, lecz widać było że mi nie uwierzył -Nie rozumiesz?! -powiedziałam, a on pokręcił głowa że nie. -Byłam z tobą tylko dlatego ze jesteś sławny! Nie rób dużych oczu. Myślałeś że co? że się w tobie zakochałam? Leciałam tylko na twoje pieniądze. –powiedziałam a on zrobił mi miejsce bym mogła już iść.
-Wyjdź.- powiedział, a w jego oczach były łzy, najgorsze jest to że to ja do tego doprowadziłam, - gdybyś tylko wiedział jak bardzo cię kocham, wybacz, musiałam. Bo co innego do cholery mogłam powiedzieć!? „Hej, wyjeżdżam, już nigdy się nie spotkamy, mam raka mózgu, za niedługo umrę, nie chce żebyś patrzył jak cierpię. To pa.” Przecież to by było bez sensu. Wtedy by nie powiedział "odejdź". Joe, gdybyś, wiedział, gdybyś tylko wiedział. Powoli przenosiłam się do krainy morfeusza. Ehhh… sen jest gorszy od śmierci, w tym i w tym nie czuć bólu, ale ze snu się kiedyś obudzisz. I to jest najgorsze, wrócisz powrotem do wszystkich problemów i będziesz cierpieć tak samo jak przed tym kiedy zasnąłeś. Ze śmiercią jest inaczej, zasypiasz, lecz się nie budzisz i już na wieki będziesz szczęśliwy. 

niedziela, 9 września 2012

Prolog



Nie rozumiem tego życia, nie rozumiem Boga. Dał mi drugą szansę, dał mi nadzieję. Wszystko zaczynało być takie piękne. Życie u boku Joe’go, wspaniali przyjaciele.  Po co mi to wszystko dawał, jeśli chce mi to odebrać?  Właśnie dowiedziałam się że mam rzadko spotykanego  nowotwora! Będę coraz bardziej słabsza i słabsza.  Aż w końcu stanę się problemem dla najbliższych. Tylko ja nie chcę być dla nikogo przeszkodą. Nie chcę żeby patrzyli na mnie jak powoli umieram, jak cierpię… Nie chce żeby patrzyli na mój ból spowodowany chorobą.  Wiem że to będzie trudne, ale musze odejść. Muszę odejść póki jeszcze mam siłę powiedzieć ŻEGNAJ.