-Tak, jestem. Dzwonię bo… musimy się spotkać.
-Ale teraz muszę dopiąć sprawy związane z weselem. I zamówić
tort który wybraliśmy Spotkamy się jak wrócę.
-Joe, nie musisz załatwiać żadnego tortu, sprawdzać sali,
przyjedź, najlepiej teraz,
-Co? Dlaczego? Nie odpowiada ci tort? Możemy go zmienić. Ale
dlaczego mam już niczego nie sprawdzać.
-Bo to już jest niepotrzebne. -powiedziała cicho,
-Emily co się stało? -zapytałem, ale w telefonie ponownie zapadła
cisza. -Emily...-powiedziałem zdezorientowany jej zachowaniem. Nie tylko tą
rozmową, ale jej zachowaniem z ostatniego tygodnia. Ehhh...To na pewno nerwy
spowodowane weselem.
-Po prostu przyjedź. -powiedziała rozłączając się. Wsiadłem do
samochodu, i pojechałam w stronę naszego domu, gdzie postanowiliśmy się
wprowadzić w dzień ślubu. Mam nadzieję że Emilly chce się spotkać w tym
miejscu, bo nie powiedziała mi gdzie. Boję się tej rozmowy. Była bardzo
zdenerwowana, nie mam pojęcia o co jej może chodzić. No cóż, zaraz się
dowiem.
[Emilly]
Siedziałam w kuchni myśląc nad tym co dokładnie mu powiem. Wiem że
na pewno nie powiem mu prawdy. Długo na tym myślałam i stwierdziłam że
podejmuję najlepszą decyzję. Wiem że go skrzywdzę, ale czas leczy rany, moich
już nie zaleczy... nie zdąży. Znajdzie inną, zdrową, i będą szczęśliwi. Ze mną
nie będzie szczęśliwy. Nie boję się tego że mnie zostawi, boję się tego że
będzie cierpiał patrząc jak powoli umieram. Nie chcę tego. To co mu powiem
będzie z pewnością okrutne dla niego jak i dla mnie, będzie okrutne i
nieprawdziwe. Ale co mam mu powiedzieć? Prawdę? Wtedy by mnie na pewno nie
zostawił, a przecież muszę od niego odejść teraz, o własnych siłach, zanim
zrobi to Bóg i rozdzieli nas zostawiając go na ziemi bez osoby którą kochał.
Teraz mnie znienawidzi, będzie mniej cierpiał kiedy odejdę jak mnie znienawidzi
niż jak mnie będzie kochał. Wstałam z krzesła podchodząc pod stół na którym
było położone małe złote pudełeczko. Z pozoru takie niewinne, małe i nic nie
znaczące, lecz dla mnie znaczyło ono bardzo dużo. To do tego pudełeczka włożę
jego miłość która zacznie się ulatniać, aż w końcu wyparuje. Pozostanie tylko
moje uczucie, które będzie towarzyszyło mi z cierpieniem. Lecz to nie będzie
trwało zbyt długo. W końcu mi zostało niewiele.
-Emily jesteś? -usłyszałam jego głos, nie mogłam powiedzieć
żadnego słowa, wszedł do kuchni podchodząc do mnie i obejmując mnie. Czułam się
tak dobrze, tak bezpiecznie, potrzebie. Oderwałam się od niego i zaczęłam
uniknąć jego wzroku, tym samym błądząc oczami gdzieś po podłodze. -Co jest?
-zapytał, a w jego głosie była troska, troska i miłość. Miłość która dla mnie
tak dużo znaczy, a z którą muszę się pożegnać i zamienić ją w nienawiść.
Zaczęłam powoli ściągać pierścionek zaręczynowy z mojego palca, w oczach miałam
łzy, których tak bardzo nie chciałam uwolnić. Podniosłam pierścionek trochę
wyżej by skupić uwagę Joe na tej rzeczy. Patrzył zdezorientowany na to co
robię. Wzięłam do ręki pudełeczko i włożyłam do niego pierścionek, następnie
powoli zamknęłam pudełeczko przejeżdżając po nim palcem. I wtedy cały mój
strach, smutek, znikł, pojawił się tylko ból który był zagłuszony potrzebą
szczęścia innej osoby. Odłożyłam pudełeczko na stolik, zamknęłam oczy
biorąc głęboki wdech i z trudem zaczęłam moją wypowiedź. Tak mi źle wiedząc ze
te słowa były moimi ostatnimi jakie do niego powiedziałam.
-Joe, to koniec. - czekałam aż on coś powie, ale on zaparcie stał
w jednym miejscu patrząc na mnie tymi czekoladowy oczami.- Nie będzie
żadnego ślubu, nie będzie niczego co mogłoby być związane z nami. Nas już nie
ma. Odchodzę.
-Co ty w ogóle mówisz?! -krzyknął popychając mnie lekko do tyłu.
Opanował się, i juz cicho, prawie szeptem powiedział. -Jak to odchodzisz?
-Po prostu. Ja cię nie spotkam ty nie spotkasz mnie. Mnie już w
tym miejscu nie będzie. Zapomnisz o mnie tak łatwo jak się we mnie zakochałeś.
-powiedziałam i już chciałam wyjść z domu, . lecz on mi to uniemożliwił stając
na przejściu. nie chcę żeby doszło do tego żebym powiedziała Nie kocham
cię, bo nie wiem czy potrafię, czy dam radę. Moje serce już pękło.
-Dobrze, odejdziesz, ale musisz odpowiedzieć na jedno pytanie.
-Czy to znaczy że już mnie nie kochasz? -zadał to pytanie, którego się tak
bardzo obawiałam.
-Nie. -powiedziałam, lecz widać było że mi nie uwierzył -Nie
rozumiesz?! -powiedziałam, a on pokręcił głowa że nie. -Byłam z tobą tylko
dlatego ze jesteś sławny! Nie rób dużych oczu. Myślałeś że co? że się w tobie
zakochałam? Leciałam tylko na twoje pieniądze. –powiedziałam a on zrobił mi
miejsce bym mogła już iść.
-Wyjdź.- powiedział, a w jego oczach były łzy, najgorsze jest to
że to ja do tego doprowadziłam, najchętniej to bym się zabiła, ale dużo mi nie
zostało.
-Żegnaj… -szepnęłam na koniec, i wybiegłam z domu dając upust łzą,
które ku mojemu zdziwieniu uwolniły się tylko teraz. Wsiadłam do wcześniej
zamówionej taksówki w której były już moje bagaże. Lecę do Dallas, tam jest
klinika dla osób z nowotworami. Większość tych ludzi to ludzie po operacji,
samotni, a ja?
Zajęłam miejsce w samolocie i zapięłam pasy, po chwili maszyna
zaczęła wzbijać się w powietrze.
-Dobrze, odejdziesz, ale
musisz odpowiedzieć na jedno pytanie. -Czy to znaczy że już mnie nie kochasz?
-zadał to pytanie, którego się tak bardzo obawiałam.
-Nie. -powiedziałam, lecz widać było że mi
nie uwierzył -Nie rozumiesz?! -powiedziałam, a on pokręcił głowa że nie. -Byłam
z tobą tylko dlatego ze jesteś sławny! Nie rób dużych oczu. Myślałeś że co? że
się w tobie zakochałam? Leciałam tylko na twoje pieniądze. –powiedziałam a on
zrobił mi miejsce bym mogła już iść.
-Wyjdź.- powiedział, a w jego oczach były
łzy, najgorsze jest to że to ja do tego doprowadziłam, - gdybyś tylko wiedział jak bardzo cię
kocham, wybacz, musiałam. Bo co innego do cholery mogłam powiedzieć!? „Hej,
wyjeżdżam, już nigdy się nie spotkamy, mam raka mózgu, za niedługo umrę, nie chce
żebyś patrzył jak cierpię. To pa.” Przecież to by było bez sensu. Wtedy by nie
powiedział "odejdź". Joe, gdybyś, wiedział, gdybyś tylko wiedział. Powoli
przenosiłam się do krainy morfeusza. Ehhh… sen jest gorszy od śmierci, w tym i
w tym nie czuć bólu, ale ze snu się kiedyś obudzisz. I to jest najgorsze,
wrócisz powrotem do wszystkich problemów i będziesz cierpieć tak samo jak przed
tym kiedy zasnąłeś. Ze śmiercią jest inaczej, zasypiasz, lecz się nie budzisz i już na wieki będziesz szczęśliwy.
Dobrze zrobiłam oddający ci pałeczkę, ja bym tak ładnie tego nie napisała ! Super czekam na 2
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ale zakończenie ma być szczęśliwe bi inaczej się pogniewamy ;P Czekam na nn ;*
OdpowiedzUsuńcoo ty wyczyniasz ? :D ma być sielanka i tak słodko że wszyscy będziemy wymiotować tęczą :D hah ale rozdział super : ) WerkQ
OdpowiedzUsuńCoooo ? Dlaczego ona tak powiedziała ? Ja nie mogę chyba zaraz będę ryczeć :(( No ale czytam Dalej .
OdpowiedzUsuńZapraszam : http://joe-demi-jemi-forever.blogspot.com/