wtorek, 9 października 2012

4.Ostatni dzień.


-Joe Jonas, słucham. -usłyszałam po drugiej stronie telefonu, i tak właściwie nie wiedziałam co dokładnie mam powiedzieć.
-Yyy... Hej, nazywam się Samantha Grothel, jestem przyjaciółką Emily Jonson, chciałabym... - chciałam kontynuować, lecz usłyszałam dźwięk przerwanego połączenia. No cóż, może to nie jest im przeznaczone? Może po prostu ma tak zostać, Bóg tak zadecydował a ja się wpieprzam w jego plany.

[Emily]
<piosenka -kliknij>
 Stałam w jego koszuli delikatnie kołysząc się w przód i w tył. Po chwili zrobiłam dwa kroki do przodu oraz obróciłam się na palcach.Podeszłam pod komodę na której stał wielki bukiet tulipanów, które on zerwał wczoraj dla mnie z ogródka pani Hilary. Nigdy nie zapomnę tego widoku jak goniła go staruszka z wałkiem.
Przybliżyłam głowę do bukietu, i pociągnęłam dwa razy nosem, niestety nic nie poczułam. No cóż... najwidoczniej bierze mnie jakies przeziębienie. Poprawiłam delikatnie jednego z złamanych kwiatków, które niestety nie przeżyły dobrze ucieczki Joe'go. Chciał je wywalić, ale to byłoby niesprawiedliwe, przeciez te kwiatki nigdy nie chciały być złamane ani wyrzucone gdzieś do kosza, kiedy inne leżą sobie w czyściutkiej wodzie. Nuciłam sobie jakąś melodię pod nosem i z wielkim uśmiechem podziwiałam bukiet, który wczoraj dał mi tak dużo szczęścia.  Kosmyki włosów niesfornie opadały na mają twarz, co mnie troszkę irytowało gdyż musiałam co chwilę je poprawiać. Muszę w końcu uczesać te włosy, achh... jest taki piękny poranek.
-nanana...- usłyszałam jak on naśladował moje zachowanie, stał sobie w samych bokserkach na wejściu dzielącym salon od korytarza, Skrzyżował ręce i oparł głowę o ścianę, popatrzyłam się na niego uśmiechając się, co oczywiście odwzajemnił. Okręciłam się parę razy wokół własnej osi kierując się w jego stronę, co spowodowało że wylądowałam w jego ramionach. On złapał mnie w tali i pochylił do tyłu tak jak robią to niektórzy tancerze. Zaśmiałam się głośno, co sprawiło że on natychmiast przywrócił mnie do prostej postawy.
-No, no, widzę że komuś tu humorek dopisuje -mówił dotykając moich warg, co sprawiało że po moim ciele przechodziły dreszcze które on oczywiście wyczuł. Chciał mnie pocałować lecz ja tylko cmoknęłam go w policzek co spowodowało wielkie oburzenie u mrs.Jonasa
-Ej. -powiedział udając obrażonego.... ehh... jak ja kocham te nasze przekomarzania.
-Co? -zapytałam nie wiedząc o co chodzi.
-Tu... -powiedział pokazując na swoje usta.
-Było tu. -powiedziałam pokazując na policzek.
-Ale ja chcę tu. -powiedział podchodząc coraz bliżej mnie.
-Ale tu nie zasługujesz. -powiedzialam i zaczęłam uciekać, widząc że on przymierza się do tego by mnie złapać. Potknęłam się o dywanik leżący w salonie, i już myślałam że mój narzeczony będzie musiał mnie zbierać z podłogi, lecz już dzisiaj po raz drugi wylądowałam w jego ramionach.
-Ocaliłem ci życie Milaydy, czy teraz raczysz pocałować me usta? -zapytał wciąż trzymając mnie w pasie.
-Spadaj. -powiedziałam i wystawiłam mu język, chciałam kierować się w stronę kuchni, lecz zapomniałam o jednym małym szczególe... cały czas on mnie obejmnował.
-No to w takim razie ja księżniczkę porwę. -powiedział i przerzucił mnie przez ramię, moja, właściwie to jego koszulka, delikatnie mi opadła odsłaniając tym moje niedoskonałości...
   Nadszedł wieczór. Za oknem świeciły latarnie, a księżyc przykryty był ciemnymi burzowymi chmurami. W jeszcze nieumeblowanej sypialni, w której było tylko łóżko przykryte folią ochronną świeciła się mała lampka, nie dawała ona wielkiego światła, ale była wystarczająca by siedząca na parapecie w pokoju dziewczyna mogła trafić do drzwi prowadzących na korytarz. Wypatrywała ona jednej, tak ważnej dla siebie osoby. Czekała tylko na to aż zobaczy jego sylwetkę na chodniku, a następnie wybiegnie z pomieszczenia by móc rzucić się na niego, i w głębi duszy cieszyć się że jest przy niej, może i będzie na niego krzyczeć, może i zacznie kolejną kłótnię, może i łzy wypłyną dzisiaj z jej oczu. Ale przecież to ona czekała na niego w zimnym pokoju przykryta kocem, z kubkiem herbaty w ręku, a on? Sama tego nie wiedziała. I to było najgorsze. Mógłby przynajmniej napisać że nie wróci. Że się spóźni. Jedna kropla deszczu pojawiła się na szybie, by spokojnie spłynąć na dół. Już za chwilę widok za oknem był rozmazany przez krople deszczu które obijały się o szybę, oraz przez łzy których tak samo jak deszczu... bylo coraz więcej. Już było słychać grzmoty, a po chwili pojawiły się błyskawice. Bała się o niego. Tak chciała żeby teraz wrócił. Tak chciała żeby mogła go pchnąć, nakrzyczeć, powiedzieć że nienawidzi. Odsunęła się od okna gdyż nienawidziła burzy. Wzięła ponownie do ręki swój telefon i wybrala jego numer, który oczywiście nie odpowiadał. W jej głowie było milion czarnych scenariuszy. Usiadła na ziemi delikatnie szlochając. Po chwili usłyszała jak ktoś otwiera furtkę. Charakterystyczne skrzypnięcie które tyczyło się tylko ogrodzenia w ich domu. Poczuła się lepiej... wstała z zimnej podłogi i zbiegła na dół, on już otwierał drzwi wejściowe, był cały mokry i zmarznięty. Dopiero po chwli zauważył dziewczynę stojącą przy wejściu na ganek. Patrzyła na niego z politowaniem i pogardą w oczach. On nie potrafił jej spojrzeć w oczy, nie potrafił, wiedział co w nich zobaczy. Wiedział że to wszytko jego wina. Taki niby mały drobiazg, a będzie powodem kolejnej kłótni, kolejnych łez i kolejnych niepotrzebnych słów. Nie musiał długo czeać na reakcję dziewczyny. 
-Jesteś beznadziejny. -powiedziała cicho i spokojnie, wiedział ze to jest tylko wstęp, wiedział że nie skończy się na tym, wiedział że ona ma rację. 
-[...]Nienawidzę cię! -krzyknęła, było jasne że to już koniec ich głośnej wymiany zdań, tak, on tez krzyczał, wiedział że nie powinien. Ale musiał, po prostu duma mu na to nie pozwalała. 
-Z wzzajemnością. -odpowiedział, i przeszedł obok dziewczyny. Wyszedł na górę by przebrać się w suche ciuchy. On w przeciwieństwie do niej nie zdawał sobie sprawy z wypowiedzianych wcześniej słów, przecież mówią tak sobie przy każdej kłótni, alkohol sprawił że nie zauważał niektórych rzeczy, których niestety nie powinien przeoczać. Wszedł do sypialni, gdzie obok jeszcze nie rozpakowanego łóżka był wielki materac. Wiedział że ona nie będzie w tym pokoju. Wiedział że spędzi noc na fotelu przykryta cienkim kocem. Usiadł na materacu obok którego stał kubek z gorącym kakao oraz ciepły koc. Przykrył się kocem i wziął do ręki kakao. Dopiero teraz zaczął żałować tych słów które do niej dzisiaj skierował. Już zdążył wytrzeźwieć, już chciał ją przeprosić. Ale wiedział że to nie byłoby najlepszym pomysłem. Zdenerwowałby ją bardziej. Jutro musi wszystko naprawić. 
 Wstał przed dziesiątą, w kuchni czekały na niego kanapki obok szklanka z wodą oraz mała kartka. Z napisem "muszę coś załatwić" -niby zwykły poranek, nie wskazujący na żadne negatywne relacje między dwoma osobami. Jednak wcale tak nie było. -obudziłam się z mokrymi policzkami, płakałam przez sen. Ten wspaniały poranek, ta kłótnia, oraz kolejny poranek i ta kartka, to wtedy była u lekarza, to wtedy dowiedziała się że jest chora, to wtedy dowiedziała się że go opuści. To był ostatni dzień w którym w pełni cieszyła się życiem i nie myślała o śmierci. Potem wszystko się zmieniło. Śmierć stała sie tematem numer jeden w jej głowie. 

[Samantha]
 No bardzo, ale to bardzo śmieszne, ja się mam nie wtrącać w czyjeś sprawy, haha. Już to widzę. Jeszcze mi za to ludzie podziękują, albo spalą na stosie... no mają dwie opcje. 50 na 50. Wyjęłam białą kartkę na której napisałam: 
 Josephie CZYTAJ! 
 Napiszę krotko, bo to nie o mnie chodzi a o Emilly. Jestem jej przyjaciółką i dzwoniłam do ciebie, lecz rozłączyłes się kiedy usłyszałeś jej imię. Nie dziwię ci się, w końcu tak cię okłamała, to prawda okłamała cię, ale nie tak jak ty myślisz. To wszystko jest wytłumaczone w liście od Emilly. Piszę to byś wiedział że list Emilly wylądował w koszu, lecz stwierdziłam że musisz się o tym dowiedzieć. Ona się poddała. Ona już nie wygra. Ale miłość nigdy nie przegrywa, masz szansę powiedzieć jej kocham, dopóki usłyszą to uszy człowieka, a nie uszy anioła. 
Samantha 
No, musiałam coś napisać w zakończeniu żeby go zachęcić do przeczytania tego listu. Samo Josephie Czytaj  nie wystarczy, trzeba jeszcze zadziałać na serce. Ehhh... mam nadzieję że zdąży. Wzięłam do ręki białą kopertę i napisałam na niej adres Joego, włożyłam do niej list Emilly, mój list, a tak właściwie to coś w rodzaju listu i zakleiłam kopertę. Tej ostatniej czynności natychmiast pożałowałam, gdyż musiałam  odkleić kopertę, co nie było takie proste. Włożyłam tam jeszcze karteczkę z adresem naszej kliniki i poszłam do naszego sklepiku kupić znaczek. Włożyłam list do skrzynki pocztowej... i pozostało mi teraz tylko czekać, czekać i liczyć na to że list dojdzie, a nie zgubi się gdzieś po drodze, lub  oby nie doszedł za późno. 

***
Wiem, wiem... tytuł jest "mylny"
możliwe e wyobrażałaś sobie że w tym rozdziale 
będzie ostatni dzień życia Demi. 
Chociaż.... nie jest tu napisane że to nie jest jej ostatni. 
No, ale nie. Dotrwajmy do epilogu. 
Myślę że jeszcze jakiś jeden czy dwa rozdziały i to zakończę. 
Tak samo jak część pierwsza tego bloga 
to druga część także nie miała być długa. 
A w dodatku o czym by tu pisać? 
Więc mam nadzieję że dotrwacie do końca, 
bo jak widać epilog już blisko. 
Właściwie to ja zaczynając pisać rozdziały na tym blogu 
sama nie wiem co będę pisać. 
Właściwie to latwo zauważyć czytając rozdziały
w każdym jest co innego. 
W tym jak widać zmieniłam osobę.
I niech sobie będzie pisane w 3 os. (chyba tak:) 

ps. włączył  ktoś piosenki?