środa, 26 września 2012

3.Joe Jonas, słucham.

 -Kim jesteś? -zapytałem widząc siedzącą tyłem dziewczynę, miała długie włosy, które co jakiś czas poddają się podmuchom wiatru. Tylko skąd ten wiatr? Przecież nie ma tu niczego. Jest tylko ona, oświetlona księżycem, obok niej jest ciemność. Powoli zaczęła wstawać, siedziała na białej ławce a jej biała sukienka wydawała się złota w promieniach księżyca. Powoli zaczęła się odwracać, lecz zatrzymała się gdy spadły pierwsze krople deszczu. Stała w kałuży, była boso. Coś mi to przypomina, ale nie wiem co. Popatrzyła w dół, schyliła się i podniosła białą różę.
-To jest symbol. -powiedziała odwracając się przodem w moją stronę, jej włosy ustawiły się tak że księżyc nie oświetlał jej twarzy. Zaśmiała się lekko upuszczając różę która zwróciła całą moją uwagę. Zawiał zimny wiatr. Podświadomość kazała mi spojrzeć w jej stronę, ale nikogo tam nie było. Tylko ta róża która w sekundę zwiędła na moich oczach.

-Hej, mogę? -usłyszałam głos Samanthy, która mimo tego iż zadała to pytanie wcale nie czekała na odpowiedź tylko weszła do mojego pokoju. Może dlatego że wiedziała ile trudu musze włożyć by wypowiedzieć chociażby jedno słowo. Tak, dzisiaj jest jeden z tych moich słabszych dni. Wiem że nie będzie lepiej, ale czasem nie mam siły nawet wstać z łóżka, a czasem spaceruję sobie po pobliskim parku. Niestety takie spacery zdążają się coraz rzadziej. Uśmiechnęłam się w stronę dziewczyny podnosząc się do pozycji siedzącej. -Co to? -zapytała widząc kartkę obok kosza. No tak, jak to wyrzucałam to musiałam nie trafić. -Drogi Joe... -przeczytała na głos, następnie popatrzyła się w moją stronę i odłożyła kartkę na stolik siadając obok mnie. -Przepraszam, jeśli nie chcesz żeby on to czytał, to ja tez nie powinnam.
-Możesz przeczytać, i tak mówię ci o wszystkim.-powiedziałam zgodnie z prawdą. Mimo tego iż nie znamy się za długa Sam jest jedyną osobą której teraz mogę powiedzieć co czuję. Jest mi bardzo potrzebna. Człowiek czuje się dużo lepiej jeśli wyjawi swoje żale, cierpienia i takie inne duperele które mogą nawet nie interesować drugiej osoby, ale tobie i tak będzie lepiej jeśli to z siebie wyrzucisz. -No czytaj. -powiedziałam, a ona popatrzyła się na mnie kątem oka
   -Na pewno tego chcesz? -zapytała,  przecież w tym liście nie ma znowu nie wiadomo jakich wyznań, a w dodatku ja jej już to wszystko mówiła. Byłabym przciwko przeczytaniu tego listu, gdyby nie to że ona już to wszystko wie. A wiem że będzie ją dusiło od środka że nie wie co ja tam napisałam, po prostu to człowiek, a my tak mamy, to coś nazywa się pogłębianiem wiedzy, ja to nazywam ciekawością.
  -Ja chcę tylko jego, ja chcę żeby tu był, ja wiedziałam że to będzie trudne, ale ja tęsknię, nie potrafię inaczej. -powiedziałam w końcu w dość wielkim skrócie to co mi leżało na sercu, właściwie to nie chciałam tego mówić, pojawiło się tak nagle, po prostu mózg automatycznie nasunął mi jego gdy usłyszał słowo "chcesz" w pytaniu. Popatrzyłam na Sam która widziała że biję się z własnymi myślami o to czy mam jej się wyżalac dalej czy zstachować to dla siebie. Zachęcała mnie bym mówiła dalej, bym po prostu wyrzuciła to z siebie jak moje wszykie inne problemy, (ale żeby nie było że tylko ja jej smęce pod nosem, to działa w obie strony), tak krótko się przyjaźnimy a już tyle o sobie wiemy, to jest niesamowite. -Chcę żeby tu usiadł, tak właśnie tu, obok mnie, przytulił, zapewnił że kocha. Ja już mam tego dość! Dałam sobie za wysoką poprzeczkę, myślałam że sobie poradzę, ale się myliłam.
 -Dobrze wiesz że jeszcze nie jest za późno.
 -Jest za późno, a ja nie chcę cofać czasu, on zakończył mój rozdział. Dobrze wiesz że tego chciałam.
-Tak, wiem... ale dobrze wiesz że on się w końcu dowie że nie żyjesz.
 -Dowie się, ale dalej mnie będzie nienawidził, nie będzie cierpiał.

[Samantha]
 To naprawdę niemiłe uczucie kiedy tobie wszystko się układa a innej osobie Bóg odbiera całe szczęście. Może i wygrałam z chorobą, ale co z tego? Przecież nie moge się cieszyć kiedy tak bliska osoba jak Emily umiera. To jest naprawdę niezwykłe że mimo tak krótkiej znajomości mówimy sobie o wszystkim. To wielkie szczęście poznac kogoś takiego, nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki, teraz ją mam, tylko będę musiała się z nią za niedługo pożegnać, i żyć dalej jakby jej nigdy nie było. Wzruszył mnie ten list,  taka zwykła kartka papieru zapisana zwykłym niebieskim długopisem, a w odpowiednich rękach może sprawić powrót tak wielkiego i wspaniałego uczucia jakim jest miłość. Niestety Emilly nie chce by on dostał ten list. Nie wyrzuciłam go go kosza, nie mogłam, po przeczytaniu włożyłam jej do szuflady w szafce nocnej. Siedze w swoim pokoju i trzymam notes Emilly w którym są zapisane numery telefonów, i adresy zamieszkania wszystkich jej znajomych, (oczywiście razem z nazwiskami) Dziwnie się czuję, gdyż ukradłam jej ten notes, i to co teraz zrobię nie jest zgodne z tym co planowała Emilly. Ale nie mogłam patrzeć jak ona sama się niszczy. Może sobie wmawiać że to jest dobre, ale ja wiem że tym krzywdzi nie tylko siebie, ale też tych których skrzywdzić nie chce. Dobra, muszę jej szybko oddac ten notes zanim się zorientuje że go nie ma. Otowrzyłam czarny zeszyt który ma jakieś 300 stron, i zaczęłam szukać jednego imienia i nazwiska, 
"Joe Jonas" -przeczytałam sama do siebie i nagle drzwi od pokoju zaczęły się otwierać. Wydarłam stronę i zamknęłam zeszyt chowając go za siebie. 
 -Lekarz kazał pani dać te lekarstwa, wszystkie należy połknąć i gdyby zauważyła pani jakieś zmiany na pani ciele proszę sie zgłosić do pana Hurt'a. Czy coś powtórzyć? 
-Nie, dziękuję, zrozumiałam. -powiedziałam a pielęgniarka postawiła plastikowy kieliszek napełniony do połowy różnymi lekarstwami, i wyszła. Jak ja nie lubię tej wstrętnej babki. Jak widać ona dzisiaj asystuje lekarzowi który jest za mnie odpowiedzialny. Jeszcze nigdy nie widziałam człowieka który wykonuje swoją pracę z taka niechęcią i obojętnością, a jednocześnie kompletnym brakiem kultury. Przecież ona nawet nie zapukała. Ehh... podeszłam pod stolik na którym to babsko postawiło leki i jak to mi "miło" wytłumaczyła połknęłam je popijając wodą. Kartkę z notesu Em, włożyłam do kieszeni a notes poszłam odnieś tam skąd go zabrałam. Na szczęście Emilly spała, więc mogłam spokojnie odłożyć przedmiot na miejsce. Podeszłam pod drzwi, lecz skierowałam się w stronę szafki nocnej dziewczyny i wyciągnęłam z niej list. Nie, nie chcę go pokazywać prawdziwemu odbiorcy, po prostu nie doczytałam go do końca. 
 774550... -wykręciłam numer który był zapisany na kartce i modliłam się w duchu żeby tylko odebrał. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci syg...-Joe Jonas słucham? 

****
napisałam, oj miało to lepiej wyglądać, 
nie mogę tutaj dużo pisac bo pisałabym negatywnie, 
a grozili mi że przyślą mi mało z konia, a ja nie lubię masła z konia 
kurde, te szantaże to mnie szczerze przerażają, 
ale sama szantażuję Medicatus Hope
a no właśnie, bo jak ona nie będzie miała na swoim blogu
999999999998 rozdziałów, (bo chce już kończyć, haha, akurat jej pozwolę)
to ja zacznę zbierać na bomby które kupię w szkolnym sklepiku 
i wysadzę ludzkość. A ona nie wierzy! 
A jeśli tez chcesz wysadzić ludzkość, lub nie chcesz epilogu na jej blogu 
to dołącz się do akcji wspierając moje fundusze:) 
możesz mnie spotkać przed biedronką z napisem "takie, tam, wysadzenie świata" 
no i wtedy możesz się dołożyć. 
(pracuję w godzinach :
-po szkole
 -nie w weekendy bo mi się nie chce)

niedziela, 16 września 2012

2.Biała róża

[dwa miesiące później]
 Włączyłam telewizor na kanał na którym była transmisja wywiadu z Jonas Brothers. Uśmiechnęłam  się widząc ich twarze. Jak na wywiad przystało odpowiadali na pytania. Było zbyt miło, to było pewne że w końcu to pytanie będzie zadane.
-Joe, a co z twoją miłością? Podobno rozstaliście się tydzień przed ślubem to prawda?
-Tak. -odpowiedział i na chwilę się zawahał, lecz mówił dalej. -Po prostu człowiek w życiu popełnia błędy, jest naiwny i głupi. Przeważnie zaślepiony kłamstwami drugiej osoby, wierzy w każde jej puste nic nie znaczące słowa. -moje serce rozdzierało się jeszcze bardziej kiedy słyszałam te słowa, byłam błędem, byłam jego błędem. To tak boli, mimo tego iż usłyszałam to w telewizji a nie na żywo powiedziane prosto w oczy. O to mi właśnie chodziło, ja cierpię, a on mnie nienawidzi. Wyłączyłam telewizor, gdyż wywiad właśnie dobiegł końca. Powoli wstałam z łóżka opierając się o szafkę nocną. Tak, wiem jestem słaba. puste nic nie znaczące słowa powtarzałam w duchu słowa Joego z wywiadu. Czuję się okropnie z tym że on po mojej śmierci będzie się wykrzywiał wspominając każde moje "kocham cię". Wzięłam do ręki kartkę papieru i długopis, podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Położyłam kartkę na kolanach i zaczęłam pisać:
"Kochany Joe, 
Prawdopodobnie gdy ty będziesz czytał ten list, to mnie już tutaj nie będzie. Nie mam pewności czy nie wyrzucisz tego listu gdy dowiesz się że jest on ode mnie. Mam nadzieję że go jednak przeczytasz, i wybaczysz mi to co Ci zrobiłam, to co zrobiłam wam. Tobie, Nickowi, Kevinowi i Hilary. Chciałabym żebyście wiedzieli że wszystkich was kocham. Wiem że te słowa to za mało, i wiem że należą się wam wyjaśnienia. Po prostu musisz poznać prawdę. Bo kłamstwem nie było to że cię kocham, kłamstwem były te słowa w naszej ostatniej rozmowie, to wszystko było kłamstwem.Musisz zrozumieć, musiałam. Może zacznę od początku. Dowiedziałam się że mam raka mózgu. Miałam do wyboru. Zostać z tobą do końca, i pozwolić na to byś widział jak choroba mnie wykańcza, lub odejść, odejść o własnych siłach. Wiem doskonale że prędzej czy później dowiedziałbyś się o mojej śmierci... może już wiesz? Tylko nie chcę tego byś zapamiętał mnie od tej najgorszej i nieprawdziwej strony. Przy naszej ostatniej rozmowie miałam ochotę rzucić Ci się na szyję, rozpłakać i najzwyczajniej powiedzieć ci że Cię kocham, kochałam i będę kochać... Może i jest Ci mnie ciężko zrozumieć, ale to wszystko co robię jest dla Ciebie. A ja? Oczywiście nie może być inaczej, jestem coraz bardziej słabsza. Dlatego powiedziałam Ci te słowa. Dlatego żebyś ty pozwolił mi odejść i nie patrzył na mnie wykończoną, słabą i smutną. Bo kto mógłby być szczęśliwy z myślą że umiera? Chciałabym abyś zapamiętał mnie wesołą i pełną życia. Taką Emilly jaką poznałeś i taką w jakiej się zakochałeś.  Oglądam wasze koncerty,wywiady, sama nie wiem co mi to daje że zobaczę was, że zobaczę Ciebie w małym pudle, nie mogąc cię dotknąć, pocałować, nie mogąc nic do Ciebie powiedzieć. Ja Cię widzę, a ty mnie nie. Nie widzisz mojego cierpienia. Właśnie dzisiaj był wywiad z wami. Może to co teraz napiszę będzie dziwne. ba, to będzie bardzo dziwne ale jestem z siebie dumna i jestem z ciebie dumna. Te słowa które powiedziałeś naprawdę bardzo mnie zabolały, ale mam pewność że osiągnęłam swój cel, chciałam żebyś mnie znienawidził i zrobiłeś to. To wszystko jest trudne, ale uwierz, łatwiej mi będzie odejść wiedząc że nie będziesz cierpiał ponieważ mnie nie już nie ma. I kolejne pytanie które może ci się nasunąć, to PO CHOLERĘ PISZESZ MI TEN LIST? Tak, wiem, łatwo się pogubić, dopiero co pisałam że nie chcę abyś mnie do nienawidził, a za chwile ze jestem dumna z siebie że mnie znienawidziłeś. Po prostu, nie zakochasz się od nowa w kartce papieru. To jest niemożliwe.Mimo tego iż nie widzisz mnie w tym stanie, mam nikłe nadzieje że wejdziesz do tej okropnej kliniki, weźmiesz na ręce i powiesz że jesteś przy mnie, że mnie kochasz i że damy radę. Tak bardzo mi Ciebie brakuje. Potrzebuję Cię. Nawet nie wiesz jak bardzo. Można by pomyśleć że co tam taka klinika, ale ja spędzam ostatnie chwile mojego życia w takim miejscu. W pomieszczeniu w którym nie ma Ciebie. Sama mogłabym pomyślec że tylko idiota tak wykorzystuje ostatnie chwile swojego życia i nie czerpie z niego tego co najlepsze. Ale ja właśnie siedzę w pokoju otoczonymi białymi ścianami w budynku w którym każda osoba cierpi tak samo jak ja. Czasem wychodzę do parku, i siadam na ławeczce na której brakuje mi oczywiście Ciebie. Mam nadzieję że mi wszystko wybaczysz. Pamiętaj Kocham Cie. 
Emilly. 
Może i nie ma w tym nic sensownego, ale kto mi zabroni? Kto powiedział że on ma nie znać prawdy? Kto powiedział że on dostanie ten list? Wstałam z łóżka wyrzucając kartkę do kosza. Powolnym krokiem skierowałam się w stronę świetlicy.
-Cześć Sam. -powiedziałam siadając obok mojej "sąsiadki"
-Hej, Emilly. -powiedziała przytulając mnie, Samantha to niska podobno blondynka, niestety musi czekać aż włosy ponownie jej odrosną. Sam w przeciwieństwie do mnie nie poddała się i walczyła z chorobą. Może dlatego że miała motywację, wsparcie. Mi tego zdecydowanie brakowało. Pan Thomas (mój lekarz) cały czas mi powtarza że to nie wina choroby, tylko moja, że pozwalam aby nowotwór niszczył mnie od środka. Miałam szansę, w którą nawet taki optymista jak pan Thomas  przestał wierzyć. Gdybym była tu trzy miesiące temu, kiedy nie miałam pojęcia o chorobie, kiedy byłam szczęśliwa, kiedy miałam Joego i zobaczyłabym tych wszystkich ludzi, gdybym zobaczyła także siebie, wyśmiałabym ich za brak walki, za brak wiary, i kazałabym im stanąc twarzą w twarz z chorobą. Nie zrozumiałabym żadnej z tych osób. A teraz? No właśnie, a teraz sama jestem dobrym przykładem, Łatwo mówić, trudno zrobić. -dobra Em, ja muszę iść na badania. -powiedziała przytulając mnie i poszła w stronę korytarza. Dopiero teraz zorientowałam się że siedzieliśmy w ciszy.

Ciemno, ciemno i jeszcze raz ciemno, dopiero po chwili z ciemności wychodzi ona. Ubrana w kremową sukienkę, włosy związane w kucyka a w ręce trzymała różę, białą różę. Powoli zbliżała się do mnie, była coraz bliżej. Krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Jej bose stopy były w dużej kałuży z której nie chciała wyjść. Dzielił nas tylko kawałek. Tak bardzo chciałem ją poczuć. Nie wiem dlaczego, lecz nie mogłem się ruszyć, nic, kompletnie nic. Nie wiem czemu ją widziałem, przecież wszędzie było ciemno. Gdzie ja jestem? Słyszy mnie ktoś? Dlaczego ona zniknęła? Została tylko ta róża która dopiero wyglądała na świeżo ściętą a teraz jest zwiędnięta, w sekundę na moich oczach zamieniła się w brzydką zwiędłą różę.

Ja się zabijam! Tak, teraz ... POW! 
Czyta mnie ktoś? 
Ej, ja wiem że nie piszę dobrze, 
ale ja po prostu lepiej nie potrafię. 
Jeśli to przeczytałaś to DZIĘKUJĘ! 
Pokaż że masz siłę czytać coś takiego i pozostaw chociaż 
w komentarzu napis "okropieństwo" a i tak ucieszę sie z tego 
jak małe dziecko co dostało lizaka. Tak będę szczęśliwa 
że ktoś mnie bez przymusu przeczytał. 
Jeśli zastanawiasz się o co chodzi z tym zakończeniem
to muszę się przyznać że ja sama nie wiem! 
Po prostu weszłam na bloga i napisałam coś takiego. 
Może wiesz co to może być? Bo ja mam już niby jakiś pomysł, 
ale to będzie coś takiego jak ketchup z bitą śmietaną! Okropieństwo. Fuuu...


wtorek, 11 września 2012

1. Jedno pytanie.

-Słucham -powiedziałem odpierając telefon, lecz nikt się nie odzywał, popatrzyłem na wyświetlacz by sprawdzić kto dzwoni. -Emilly, jesteś? – zapytałem, widząc że dzwoni moja narzeczona... jak to fajnie brzmi moja narzeczona, a już za tydzień żona.
-Tak, jestem. Dzwonię bo… musimy się spotkać.  
-Ale teraz muszę dopiąć sprawy związane z weselem. I zamówić tort który wybraliśmy Spotkamy się jak wrócę. 
-Joe, nie musisz załatwiać żadnego tortu, sprawdzać sali, przyjedź, najlepiej teraz, 
-Co? Dlaczego? Nie odpowiada ci tort? Możemy go zmienić. Ale dlaczego mam już niczego nie sprawdzać. 
-Bo to już jest niepotrzebne. -powiedziała cicho, 
-Emily co się stało? -zapytałem, ale w telefonie ponownie zapadła cisza. -Emily...-powiedziałem zdezorientowany jej zachowaniem. Nie tylko tą rozmową, ale jej zachowaniem z ostatniego tygodnia. Ehhh...To na pewno nerwy spowodowane weselem. 
-Po prostu przyjedź. -powiedziała rozłączając się. Wsiadłem do samochodu, i pojechałam w stronę naszego domu, gdzie postanowiliśmy się wprowadzić w dzień ślubu. Mam nadzieję że Emilly chce się spotkać w tym miejscu, bo nie powiedziała mi gdzie. Boję się tej rozmowy. Była bardzo zdenerwowana, nie mam pojęcia o co jej może chodzić. No cóż, zaraz się dowiem. 

[Emilly]
Siedziałam w kuchni myśląc nad tym co dokładnie mu powiem. Wiem że na pewno nie powiem mu prawdy. Długo na tym myślałam i stwierdziłam że podejmuję najlepszą decyzję. Wiem że go skrzywdzę, ale czas leczy rany, moich już nie zaleczy... nie zdąży. Znajdzie inną, zdrową, i będą szczęśliwi. Ze mną nie będzie szczęśliwy. Nie boję się tego że mnie zostawi, boję się tego że będzie cierpiał patrząc jak powoli umieram. Nie chcę tego. To co mu powiem będzie z pewnością okrutne dla niego jak i dla mnie, będzie okrutne i nieprawdziwe. Ale co mam mu powiedzieć? Prawdę? Wtedy by mnie na pewno nie zostawił, a przecież muszę od niego odejść teraz, o własnych siłach, zanim zrobi to Bóg i rozdzieli nas zostawiając go na ziemi bez osoby którą kochał. Teraz mnie znienawidzi, będzie mniej cierpiał kiedy odejdę jak mnie znienawidzi niż jak mnie będzie kochał. Wstałam z krzesła podchodząc pod stół na którym było położone małe złote pudełeczko. Z pozoru takie niewinne, małe i nic nie znaczące, lecz dla mnie znaczyło ono bardzo dużo. To do tego pudełeczka włożę jego miłość która zacznie się ulatniać, aż w końcu wyparuje. Pozostanie tylko moje uczucie, które będzie towarzyszyło mi z cierpieniem. Lecz to nie będzie trwało zbyt długo. W końcu mi zostało niewiele.
-Emily jesteś? -usłyszałam jego głos, nie mogłam powiedzieć żadnego słowa, wszedł do kuchni podchodząc do mnie i obejmując mnie. Czułam się tak dobrze, tak bezpiecznie, potrzebie. Oderwałam się od niego i zaczęłam uniknąć jego wzroku, tym samym błądząc oczami gdzieś po podłodze. -Co jest? -zapytał, a w jego głosie była troska, troska i miłość. Miłość która dla mnie tak dużo znaczy, a z którą muszę się pożegnać i zamienić ją w nienawiść. Zaczęłam powoli ściągać pierścionek zaręczynowy z mojego palca, w oczach miałam łzy, których tak bardzo nie chciałam uwolnić. Podniosłam pierścionek trochę wyżej by skupić uwagę Joe na tej rzeczy. Patrzył zdezorientowany na to co robię. Wzięłam do ręki pudełeczko i włożyłam do niego pierścionek, następnie powoli zamknęłam pudełeczko przejeżdżając po nim palcem. I wtedy cały mój strach, smutek, znikł, pojawił się tylko ból który był zagłuszony potrzebą szczęścia innej osoby. Odłożyłam pudełeczko na stolik, zamknęłam oczy biorąc głęboki wdech i z trudem zaczęłam moją wypowiedź. Tak mi źle wiedząc ze te słowa były moimi ostatnimi jakie do niego powiedziałam.
-Joe, to koniec. - czekałam aż on coś powie, ale on zaparcie stał w jednym miejscu  patrząc na mnie tymi czekoladowy oczami.- Nie będzie żadnego ślubu, nie będzie niczego co mogłoby być związane z nami. Nas już nie ma. Odchodzę.
-Co ty w ogóle mówisz?! -krzyknął popychając mnie lekko do tyłu. Opanował się, i juz cicho, prawie szeptem powiedział. -Jak to odchodzisz?
-Po prostu. Ja cię nie spotkam ty nie spotkasz mnie. Mnie już w tym miejscu nie będzie. Zapomnisz o mnie tak łatwo jak się we mnie zakochałeś. -powiedziałam i już chciałam wyjść z domu, . lecz on mi to uniemożliwił stając na przejściu. nie chcę żeby doszło do tego żebym powiedziała Nie kocham cię, bo nie wiem czy potrafię, czy dam radę. Moje serce już pękło. 
-Dobrze, odejdziesz, ale musisz odpowiedzieć na jedno pytanie. -Czy to znaczy że już mnie nie kochasz? -zadał to pytanie, którego się tak bardzo obawiałam.
-Nie. -powiedziałam, lecz widać było że mi nie uwierzył -Nie rozumiesz?! -powiedziałam, a on pokręcił głowa że nie. -Byłam z tobą tylko dlatego ze jesteś sławny! Nie rób dużych oczu. Myślałeś że co? że się w tobie zakochałam? Leciałam tylko na twoje pieniądze. –powiedziałam a on zrobił mi miejsce bym mogła już iść.
-Wyjdź.- powiedział, a w jego oczach były łzy, najgorsze jest to że to ja do tego doprowadziłam, najchętniej to bym się zabiła, ale dużo mi nie zostało.
-Żegnaj… -szepnęłam na koniec, i wybiegłam z domu dając upust łzą, które ku mojemu zdziwieniu uwolniły się tylko teraz. Wsiadłam do wcześniej zamówionej taksówki w której były już moje bagaże. Lecę do Dallas, tam jest klinika dla osób z nowotworami. Większość tych ludzi to ludzie po operacji, samotni, a ja?

Zajęłam miejsce w samolocie i zapięłam pasy, po chwili maszyna zaczęła wzbijać się w powietrze.
-Dobrze, odejdziesz, ale musisz odpowiedzieć na jedno pytanie. -Czy to znaczy że już mnie nie kochasz? -zadał to pytanie, którego się tak bardzo obawiałam.
-Nie. -powiedziałam, lecz widać było że mi nie uwierzył -Nie rozumiesz?! -powiedziałam, a on pokręcił głowa że nie. -Byłam z tobą tylko dlatego ze jesteś sławny! Nie rób dużych oczu. Myślałeś że co? że się w tobie zakochałam? Leciałam tylko na twoje pieniądze. –powiedziałam a on zrobił mi miejsce bym mogła już iść.
-Wyjdź.- powiedział, a w jego oczach były łzy, najgorsze jest to że to ja do tego doprowadziłam, - gdybyś tylko wiedział jak bardzo cię kocham, wybacz, musiałam. Bo co innego do cholery mogłam powiedzieć!? „Hej, wyjeżdżam, już nigdy się nie spotkamy, mam raka mózgu, za niedługo umrę, nie chce żebyś patrzył jak cierpię. To pa.” Przecież to by było bez sensu. Wtedy by nie powiedział "odejdź". Joe, gdybyś, wiedział, gdybyś tylko wiedział. Powoli przenosiłam się do krainy morfeusza. Ehhh… sen jest gorszy od śmierci, w tym i w tym nie czuć bólu, ale ze snu się kiedyś obudzisz. I to jest najgorsze, wrócisz powrotem do wszystkich problemów i będziesz cierpieć tak samo jak przed tym kiedy zasnąłeś. Ze śmiercią jest inaczej, zasypiasz, lecz się nie budzisz i już na wieki będziesz szczęśliwy. 

niedziela, 9 września 2012

Prolog



Nie rozumiem tego życia, nie rozumiem Boga. Dał mi drugą szansę, dał mi nadzieję. Wszystko zaczynało być takie piękne. Życie u boku Joe’go, wspaniali przyjaciele.  Po co mi to wszystko dawał, jeśli chce mi to odebrać?  Właśnie dowiedziałam się że mam rzadko spotykanego  nowotwora! Będę coraz bardziej słabsza i słabsza.  Aż w końcu stanę się problemem dla najbliższych. Tylko ja nie chcę być dla nikogo przeszkodą. Nie chcę żeby patrzyli na mnie jak powoli umieram, jak cierpię… Nie chce żeby patrzyli na mój ból spowodowany chorobą.  Wiem że to będzie trudne, ale musze odejść. Muszę odejść póki jeszcze mam siłę powiedzieć ŻEGNAJ.