środa, 21 listopada 2012

Epilog.


Właśnie dzisiaj wróciłem z Dallas, nie mogę w to uwierzyć że ona już nie żyje. Zostawiła mnie. Tak po prostu odeszła. Bez pytania. Wszedłem do domu trzaskając drzwiami. Było tu pusto. Nawet bardzo pusto. To miał być nasz dom. Ona miała w nim mieszkać, ona miała w nim ze mną mieszkać. Wyszedłem na balkon i oparłem się o barierkę. Spojrzałem w dół, mały podest na którym są dwa fotele. To tam mieliśmy oglądać tą cudowną "czerwoną pełnię" która zdarza się raz na cztery tysiące lat. To na tą pełnię Emily cały czas czekała. Zobaczy ją, ale nie na tym fotelu i nie ze mną. Będzie ją ogląda tam na górze, wśród innych aniołów.
Emily Jonas. -Dla mnie zawsze będziesz Jonas! Rozumiesz! -wykrzyczałem, na cały głos kierując głowe ku niebu. -Zawsze. -szepnąłem sam do siebie odwracając się w stronę drzwi balkonowych. Wszedłem do sypialni.... naszej sypialni i usiadłem na łóżku, a łzy zaczęły spływać po moich policzkach. -Jesteś jedyną kobietą która doprowadziła mnie do łez. -powiedziałem patrząc w sufit... szubko zacząłem się przenosić w krainę morfeusza.

Gdzie ja jestem? Z nieba spadają białe płatki róż, a przede mną usypana czerwono-białymi płatkami droga prowadząca tak jakby na ołtarz, lecz nie wiem dokładnie co to było. Mimo tego że wszędzie byłą bardzo jasne, aż za jasne światło, tam gdzie kończyły się płatki było coś w rodzaju altanki, lecz zasłonięta czasrnym gęstym dymem. Obok ścieżki wielkie ławki przykryte białym jedwabiem. Te ławki były... smutne... tak one były smutne. Podniosłem dłoń, i dopiero teraz zauważyłem że jestem w czarnym garniturze, na moim palcu widniała złota, bijąca blaskiem obrączka. Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Obejrzałem sie, lecz nikogo tam nie było, a kroki ucichły. Uwagę przykuły przygniecione płatki róż. Wglądały tak jakby ktoś dopiero co po nich chodził, i nie byłem to ja. To jest pewne, ktoś tu jest. Ale kto? Znowu usłyszałem te kroki, tylko tym razem głośniejsze. Obróciłem się lecz tam nikogo nie było. -Pokaż się. -powiedziałem rozglądąjc się dookoła. -Wyjdź! -krzyknąłem, -Poczułem jak ktoś dotyka mojego ramienia, obróciłem się lecz tam ponownie nikogo nie było. -Przestań!
-Przepraszam. -usłyszałem głos dziewczyny. Lecz nigdzie jej nie widziałem. -Tutaj jestem. -obróciłem się w stronę czarnego dymu który się coraz bardziej powiększał, zobaczyłęm dziewczynę w długiej białej sukni ślubnej oraz białą woalką która zakrywała twarz dziewczyny. Niosła w ręce bukiet zwiędłych róż. -Już za późno. -powiedziała podchodząc do mnie. -to nie moje miejsce. Będę zawsze przy tobie... Ale potrzebujesz realu, potrzebujesz dotyku, ja ci tego nie dam. Za późno. - powiedziała szpetając ostatnie słowa do ucha i zaczęła podnosić woalkę,lecz wtedy się obudziłem.

 Spojrzałem na zegarek 21:32, skierowałem się w stronę łazienki, obmyłem twarz zimna wodą, ubrałem czarną koszulkę i powędrowałem  w stronę sypialni. Jestem wykończony. Nie mam siły nawet się umyć. Po prostu nie dam rady. Położyłem sie ponownie do łóżka i tak jak przewidywałem szybko zasnąłem.

 -Joe! Joe! -usłyszałem głos Emilly, natychmiast otworzyłem oczy. Nie wiedziałem co zrobić, powiedzieć, to było niesamowite. Widziałem ją, moją Emilly, moja jedyną Emilly. Była tu, patrzyła na mnie.-wybacz, że cię zostawiłam, to było okropne kiedy kazali ma patrzeć jak cierpisz.
-Co? Nie rozumiem. -powiedziałem podchodząc w jej stronę.
-Joe, ja tak naprawdę nie istnieję. Sprawdź. -powiedziała wystawiają swoją dłoń w moją stronę. Chciałem ją chwycić, lecz moja ręka przechodziła przez jej dłoń, tak jakby jej tutaj nie było.
-Czy to znaczy że jesteś duchem?
-Nie Joe, duchy pojawiają sie w życiu, a to jest twój sen. Jeśli nie chcesz mogę się w nim nie pojawiać.
-Czyli te wszystkie sny, Te wszystkie białe róże które za każdym razem usychały to byłaś ty?
-Nie, te sny wymyślał twój anioł stróż, ja wtedy jeszcze żyłam. Teraz tego anioła już nie ma. Teraz jest on gdzieś na ziemi i kto wie, może kiedyś go spotkasz.
-Czyli ja teraz nie mam anioła? -zapytałem przyswajając sobie  fakt iż przez 25 lat mialem własnego anioła stróża.
-Oczywiście że masz. Joe, od dziś ja jestem twoim aniołem. Ale proszę cię uważaj, to że ja tu jestem to nie znaczy że wszystko co dla ciebie zrobię w niebie i ześlę na ziemię będzie dobre. To jest ziemia, potrzebujesz cierpienia. Anioły są zdradliwe. A cierpienie ludzi jest dla nich jak narkotyk. -zaczęła podchodzić coraz bliżej mnie i lekko się zaśmiała. -chyba cię za bardzo wystraszyłam, przepraszam.  - powiedziała i spojrzała na stojący na komodzie zegar który wskazywał północ. -muszę już iść, północ oznacza nowy dzień, a ja powinnam cię pilnować a nie rozmawiać z tobą. Pa. -powiedziała rozkładając swoje wielkie białe skrzydła, obróciła się w stronę okna z którego jak się domyślam zaraz  wyfrunie.
-Ale wrócisz jeszcze? -zapytałem
-Jeśli tylko będziesz tego potrzebował. -powiedziała...

_______________________________
No i mamy epilog. 
ach więc tak: 
1. Medicatus_Hope nie ma patelni bo jej wszystkie zabrałam.
2.Selcia<3 nie ma męża.
Według mnie to nie jest smutne zakończenie. 
Miałam dodać w moje urodziny czyli jutro, ale nie wiem 
czy jutro będę miała czas więc dodaję dzisiaj.
No to na tyle. Zapraszam na mojego 
nowego bloga <klik>
Aha, a co do tego filmiku to nie było go w planach, 
ale stwierdziłam że bardzo tu pasuje. 
Mam nadzieję że ewa nie ma mi tego za złe i może się 
wkurzać tylko o epilog a nie o epilog i wykorzystanie filmiku. 

Autor: Acoustic_Version

niedziela, 18 listopada 2012

Info

Panie i panowie postanowiłam zmienić nick bo ten mi się znudził, szczerze mówiąc nigdy mi się nie podobał. Jestem zwariowana i lubię coś niezwykłego,a  nie zwykłe "Nisia" Wykorzystałam fakt iż zbliżają się moje urodziny (o czym wam jeszcze przypomnę) i stwierdziłam że to odpowiedzi moment na zmianę, od dzisiaj mój nick to "Acoustic_Version" niestety, na blogu pojawiły się pewne komplikacje i mie mogę zmienić nazwy aby było piękne i bez niczego zbędnego Acoustic_Version. Wyszło mi AcousticEwa, a tego nie chciałam i nie mgę tego zmienić w ciągu najbliższych paru miesięcy, niestety :( Więc teraz będe sie podpisywać także pod postem.

Acoustic_Version

czwartek, 15 listopada 2012

05.Czyli mnie nie kochasz.

Otworzyłem kopertę z ktorej wypadły trzy kartki, podniosłem je wszystkie i położyłem na stoliku. Usiadłem na krześle i wziąłem do ręki tą najmniejszą. Był na niej jakiś adres, imię i nazwisko oraz numer telefonu. żadne z tych rzeczy nic mi nie mówiło, odruchowo włożyłem karteczkę do kieszeni. Pozostałe dwie kartki wziąłem do ręki i przeczyłem na każdej pierwsze dwa zdania. Drogi Joe oraz Josephie CZYTAJ, postanowiłem że najpierw przeczytam list. który ma charakter rozkazujący.  Napiszę krotko, bo to nie o mnie chodzi a o Emilly.  Jestem jej przyjaciółką i dzwoniłam do ciebie, lecz rozłączyłes się kiedy usłyszałeś jej imię. Nie dziwię ci się, w końcu tak cię okłamała, to prawda okłamała cię, ale nie tak jak ty myślisz. -o znalazła sobie jakąś przyjaciółeczkę, ciekawe kim jest? Córką milionera? -To wszystko jest wytłumaczone w liście od Emilly.  Piszę to byś wiedział że list Emilly wylądował w koszu, lecz stwierdziłam że musisz się o tym dowiedzieć. Ona się poddała. Ona już nie wygra. Ale miłość nigdy nie przegrywa, masz szansę powiedzieć jej kocham, dopóki usłyszą to uszy człowieka, a nie uszy anioła.  -przyznam że przestraszyłem się tej końcówki, cokolwiek ona oznacza. Nie wiem czy przeczytam ten list, nie wiem czy dam radę. Można powiedzieć. Ale sama jej imię powiększa dziurę w miom sercu. 
"Kochany Joe, 
Prawdopodobnie gdy ty będziesz czytał ten list, to mnie już tutaj nie będzie. Nie mam pewności czy nie wyrzucisz tego listu gdy dowiesz się że jest on ode mnie. Mam nadzieję że go jednak przeczytasz, i wybaczysz mi to co Ci zrobiłam, to co zrobiłam wam. Tobie, Nickowi, Kevinowi i Hilary. Chciałabym żebyście wiedzieli że wszystkich was kocham. Wiem że te słowa to za mało, i wiem że należą się wam wyjaśnienia. Po prostu musisz poznać prawdę. Bo kłamstwem nie było to że cię kocham, kłamstwem były te słowa w naszej ostatniej rozmowie, to wszystko było kłamstwem.Musisz zrozumieć, musiałam. Może zacznę od początku. Dowiedziałam się że mam raka mózgu. Miałam do wyboru. Zostać z tobą do końca, i pozwolić na to byś widział jak choroba mnie wykańcza, lub odejść, odejść o własnych siłach. Wiem doskonale że prędzej czy później dowiedziałbyś się o mojej śmierci... może już wiesz? Tylko nie chcę tego byś zapamiętał mnie od tej najgorszej i nieprawdziwej strony. Przy naszej ostatniej rozmowie miałam ochotę rzucić Ci się na szyję, rozpłakać i najzwyczajniej powiedzieć ci że Cię kocham, kochałam i będę kochać... Może i jest Ci mnie ciężko zrozumieć, ale to wszystko co robię jest dla Ciebie. A ja? Oczywiście nie może być inaczej, jestem coraz bardziej słabsza. Dlatego powiedziałam Ci te słowa. Dlatego żebyś ty pozwolił mi odejść i nie patrzył na mnie wykończoną, słabą i smutną. Bo kto mógłby być szczęśliwy z myślą że umiera? Chciałabym abyś zapamiętał mnie wesołą i pełną życia. Taką Emilly jaką poznałeś i taką w jakiej się zakochałeś.  Oglądam wasze koncerty,wywiady, sama nie wiem co mi to daje że zobaczę was, że zobaczę Ciebie w małym pudle, nie mogąc cię dotknąć, pocałować, nie mogąc nic do Ciebie powiedzieć. Ja Cię widzę, a ty mnie nie. Nie widzisz mojego cierpienia. Właśnie dzisiaj był wywiad z wami. Może to co teraz napiszę będzie dziwne. ba, to będzie bardzo dziwne ale jestem z siebie dumna i jestem z ciebie dumna. Te słowa które powiedziałeś naprawdę bardzo mnie zabolały, ale mam pewność że osiągnęłam swój cel, chciałam żebyś mnie znienawidził i zrobiłeś to. To wszystko jest trudne, ale uwierz, łatwiej mi będzie odejść wiedząc że nie będziesz cierpiał ponieważ mnie nie już nie ma. I kolejne pytanie które może ci się nasunąć, to PO CHOLERĘ PISZESZ MI TEN LIST? Tak, wiem, łatwo się pogubić, dopiero co pisałam że nie chcę abyś mnie do nienawidził, a za chwile ze jestem dumna z siebie że mnie znienawidziłeś. Po prostu, nie zakochasz się od nowa w kartce papieru. To jest niemożliwe.Mimo tego iż nie widzisz mnie w tym stanie, mam nikłe nadzieje że wejdziesz do tej okropnej kliniki, weźmiesz na ręce i powiesz że jesteś przy mnie, że mnie kochasz i że damy radę. Tak bardzo mi Ciebie brakuje. Potrzebuję Cię. Nawet nie wiesz jak bardzo. Można by pomyśleć że co tam taka klinika, ale ja spędzam ostatnie chwile mojego życia w takim miejscu. W pomieszczeniu w którym nie ma Ciebie. Sama mogłabym pomyślec że tylko idiota tak wykorzystuje ostatnie chwile swojego życia i nie czerpie z niego tego co najlepsze. Ale ja właśnie siedzę w pokoju otoczonymi białymi ścianami w budynku w którym każda osoba cierpi tak samo jak ja. Czasem wychodzę do parku, i siadam na ławeczce na której brakuje mi oczywiście Ciebie. Mam nadzieję że mi wszystko wybaczysz. Pamiętaj Kocham Cie. 
Emilly. 
-odłożyłem kartkę z powrotem na blat stołu i siedziałem przetwarzając przed chwilą przeczytane słowa i łącząc je w logiczną całość. Zabrałem list i włożyłem do portfela, ubrałem czarną skórzaną kurtkę i wybiegłem z domu w stronę samochodu. Nawet nie wiecie jakie uczucia towarzyszą człowiekowi w takich momentach. -Fu*k! -krzyknąłem do siebie, gdyż samochód nie chciał zapalić. Po chwili już się uspokoiłem i ponownie spróbowałem odpalić auto, na szczęście pojazd zapalił. Wyjechałem z parkingu kierując się w stronę lotniska. Już dawno przekroczyłem dozwoloną prędkość, ale to się nie liczyło. [...]
-Ale ja muszę lecieć do Dallas jak najszybciej! -krzyczałem w stronę kasjerki* która nie chciała mi dać biletu na lot do Dallas który jest za pół godziny. 
-Proszę się uspokoić bo wezwę ochronę. Najbliższy lot do Dallas, na które mogę sprzedać bilety jest za dwa dni. 
-Ale są miejsca na lot ktory jest za pół godziny! -krzyknąłem ponownie. 
-Przykro, mi, lecz pasażerowie już zajęli miejsca w samolocie, nie mogę panu sprzedać biletów. 
-Dlaczego?
-Ponieważ takie są zasady. -powiedziała. Zrezygnowany usiadłem na jednej z ławek obok kasy i zakryłem twarz w dłoniach. Po chwili wstałem i podszedłem ponownie pod kasę. 
-Moja dziewczyna umiera na raka. Okłamała mnie tylko dlatego żebym nie widział jak ona cierpi. Przeżyła sześć miesięcy bez nikogo bliskiego, bez wsparcia z wiedzą że umiera, a pani mi nie może dać cholernego biletu! 
-Jeśli wytrzymał pan sześć miesięcy to wytrzyma pan także te dwa dni. -powiedziała spokojnie i wróciła do pisania jakiś papierów. 
-Ale może byc już o te dwa dni za późno. -powiedziałem, a moje oczy świeciły się od zebranych w środku łez.
-Jeśli pan chce to może pan kupić bilet na lot za dwa dni, lub wyjśc bez żadnego biletu. W innym przypadku wezwę ochronę. -powiedziala, a ja odwróciłem się i skierowałem w stronę wyjścia. Usiadłem na schodach i patrzyłem w ziemie szukając w niej jakiegoś rozwiązania. Poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odwórciłem się i zobaczyłem młodą dziewczynę. Wyglądała na ok 19 lat. 
-Wiem że nie powinnam. Ale proszę. -powiedziała dając mi bilet. -No szybko, masz lot za piętnaście minut. 
[...]


Wszedł do sali i od razu usiadł obok łóżka szatynki. Przejechał dłonią po jej bladej twarzy co spowodowało że dziewczyna lekko się poruszyła. Chwycił jej dłoń i przybliżył do swojej twarzy. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, po prostu nie wiedział co, nie wiedział jak, nie potrafił, bał się że zaraz rozpłacze się jak małe dziecko, a nie chce tego, nie chce robić tego przy niej. Jego oddech stawał się coraz szybszy, bał się że ją straci, bal się że zaraz odejdzie, a on nie będzie mógł z tym nic zrobić. Ścisnął mocniej rękę dziewczyny co sprawiło że szatynka lekko otworzyła swoje oczy. Każdy ruch, każde mrugnięcie sprawiało jej teraz ogromną trudność i musiała włożyć w nie wiele siły, której nie miała za dużo. -Joe -powiedziała cicho, niemal niesłyszalnie, ale na tyle głośno by chłopak mógł to usłyszeć. [...] -Przepraszam -szepnął i zamknął oczy, bo mimo tego iż chciał być silny, to łzy były silniejsze od niego. Był na siebie zły, nie mógł pogodzić się z faktem że pozwolił jej odejść, że jej uwierzył, że chciał ją znienawidzić. [...]

[zmiana perspektywy <Joe>]
 Obudziły mnie promienie słońca przechodzące przez żaluzje. Spałem pół na podłodze pół na łóżku. Emilly leżała patrząc w sufit, tak jakby tam czegoś szukała, lub zobaczyła coś bardzo niezwykłego. Odchrząknąłem głośno by sprowadzić dziewczynę na ziemię. Ona popatrzyła w moją stronę i zaczęła podnosić się do pozycji siedzącej pomogłem jej w tym, a ona popatrzyła na mnie z wdzięcznością a także ze wstydem. Najgorsze jest to że nie mam pojęcia co powiedzieć. W końcu tak długo mnie przy niej nie było. Nie było mnie przy niej wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowała. 
-Jak się czujesz?
-Dobrze, lepiej niż wczoraj. -powiedziała i chciała coś powiedzieć ale się powstrzymała. Zauważając to nic nie odpowiedziałem i dałem jej znak że czekam na dalszą wypowiedź. -Są takie dni kiedy oddychanie sprawia mi trudność, wtedy myślę że to już koniec, Wszystko mnie boli więc nie dam rady usnąć więc czekam aż to się skończy. Ale śą też takie dni w których szuję się dobrze. To jest oczywiste że nie będzie lepiej niż parę tygodni temu. Bo tak nie może być. Były chwile w których wychodząc na spacery szłam z nadzieją że już zawsze będę się tak czuła, a to wszystko to tylko jakaś pomyłka. Ale są rzeczy które ci będą o tym przypominać. Ból jest zawsze on nie zrobi mi przerwy, kwestią jest tylko jego nasilenie. Chodziłam na coraz krotsze spacery bo coraz szybciej się męczyłam. Spacery były coraz rzadsze, ból był coraz silniejszy. Chciał...Przepraszam. -powiedziała a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. - Nie wiem dlaczego ci to mówię. Nie chciał tego nikomu mówić, to po prostu wyszło samo od siebie. 
-Emily, masz prawo to  mówić a to ja cię cholernie przepraszam. Przepraszam cię za to że ci uwierzyłem, że tak po prostu kazałem ci iść, chciałem cię znienawidzić, ale po prostu nie dałem rady, za bardzo cię kochałem, nie mogę sobei tego wybaczyć że nie było mnie przy tobie. I nie mogę sobie tego wybaczyć że  uwierzyłem że mnie nie kochasz. Zostaiłlem cię Emilly. - powiedziałem a ona przytuliła się we mnie. 
-To co mówisz jest tylko i wyłącznie z mojej winy. Mam nadzieję że mnie zrozumiesz, nawet teraz jest mi źle kiedy widzisz mnie w takim stanie, nigdy tego nie chciałam. Ale teraz jesteś, a ja po prostu cię potrzebuję. 
-Czekaj. -powiedziałem i zacząłem przeszukiwać kieszenie w mojej kurtce...
-Co ty robisz? -zapytała. 
-Zaraz wrócę. -powiedziałem i wybiegłem z sali. -Przepraszam! -powiedziałem do jakiejś dziewczyny idącej korytarzem. 
-Tak? zapytała
-Gdzie tu najbliżej jest jakaś kwiaciarnia? 
-Yyyy.... zaraz za rogiem, jak wyjdziesz głównymi drzwiami i główną bramą to skręć w prawo i tam już będziesz wiedział gdzie iść. -powiedziała a ja jak najszybicej wybiegłem z budynku, oczywiście dziękując jej wcześniej za nakierowanie. [...] Już spokojnym krokiem wracałem do bokoju Emily z bukietem róż. Zapukałem dwa razy w drzwi i otworzyłem je. Wychyliłem głowę a dziewczyna popatrzyła na mnie pytającym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się do niej tak szeroko jak tylko potrafiłem i wszedłem do pomieszczenie klękając obok niej podałem jej róże a potem wyciągnąłem mały przedmiot który już kiedyś należal do niej, z kieszeni. 
-Przepraszam że tak bez pudełeczka, ale Emillio Victorio Jonson czy wyjdziesz za mnie? -zapytałem. 
-Joe. Ja nie mogę. Ja umieram. -popatrzyła na mnie oczekując reakcji. Tak jak się tego spodziewałem. 
-Czyli mnie nie kochasz? 
-Kocham, ale ja naprawdę umieram, przecież nie mamy szans nawet na ślub. Marzyłeś o ołtarzu w kształcie serca, ja ci tego nie dam. 
-Ten pierścionek był przeznaczony dla ciebie. Nikt nie może go nosić oprócz ciebie, nikt nie będzie na niego zasługiwał, bo nikogo nie pokocham tak jak ciebie. Nie chcę ołtarza w kształcie serca, on nie będzie miał sensu jeżeli nie będzie na nim tej wyjątkowej osoby która mogłaby ze mną na nim stać. Chcę abyś została moją narzeczoną. Niczego nie można zmienić. Nie mam pojęcia jak zniosę fakt iż ciebie tutaj nie będzie. Ale wiem że na pewno będę czuł się lepiej wiedząc że ten pierścionek jest ode mnie, a nie od jakieoś innego chłopaka. Więc uczynisz mi ten zaszczyt? 
-Dobrze....
-I....
-Tak, Joe zostanę twoją narzeczoną.... 

***
Tak wiem, zepsułam końcówkę, w głowie to jakoś 
inaczej wyglądało 
i nie mogłam tego poukładać. 
Jak zauważyłyście długo nie dodawałam 
zatrzymałam się w martwym punkcie, 
i teraz w prawdzie  pisałam na siłę. 
Ale musiałam już to napisać.
Więc przed nami, tylko epilog który jest już napisany 
a właściwie to był napisany już dawno. 
Więc dodam go 22 w moje urodziny. 
Niech ten blog się wtedy zakończy. 

I moje standardowe prośby jeśli czytałaś to skomentuj, 
nic cię to nie kosztuje .